Sam peeling jest beznadziejny, ale maseczka nie taka najgorsza.
Bardzo lubię wszelkiego rodzaju maseczki do twarzy, które są w stanie urozmaicić i polepszyć moją standardową rutynę pielęgnacyjną. Pozwalają one stworzyć naprawdę fajny efekt i są świetnym dopełnieniem już tych ostatnich kroków do pięknej, zadbanej cery. Zawsze przed tego typu zabiegiem, który stosuje przynajmniej raz w tygodniu, decyduję się na złuszczenie mojego martwego naskórka za pomocą ulubionego peelingu. Produkty, które są połączeniem jednego i drugiego, czyli właśnie złuszczającego peelingu oraz odżywczej maseczki są dla mnie raczej tego typu kosmetykami, których staram się unikać, bowiem nie za bardzo ufam takiej formie, jednak czasami można pozwolić sobie na małą odmianę i dać im szansę, dlatego też zdecydowałam się na zakup wersji od marki Bielenda.
Kosmetyk zamknięty został w małej saszetce. Opakowanie ma na sobie głównie biały odcień, ale także bardzo ładną grafikę ze zbożem oraz siemieniem lnianym. Na środku umieszczono beżowy prostokącik z nazwą produktu, jego podstawowym składem i właściwościami. Z tyłu znajdziemy oczywiście bardziej dokładny opis produktu. Sama maseczka ma kremową konsystencję, posiada w sobie dość spore drobiny peelingujące, ma biały odcień i, nie ma co ukrywać, okropnie śmierdzi. Nie mam pojęcia, co to za nuty zapachowe, trochę jak zgniłe zboże połączone ze starym mlekiem, ale wątpię, że to autor miał na myśli. Odór był tak paskudny, że aż sprawdziłam, czy z datą ważności tego kosmetyku jest wszystko ok, ale po stwierdzeniu, że nie mam w niej nic niepokojącego i z każdym kolejnym ruchem, jaki wykonywałam tym peelingiem po mojej buzi miałam coraz większe wątpliwości, czy na pewno chcę tę propozycję zastosować.
W składzie produktu od marki Bielenda znajdziemy między innymi ekstrakt z owsa, który idealnie koi skórę, ale także ją zmiękcza i nawilża, a dodatkowo przywraca jej elastyczność oraz miękkość. Dalej umieszczono mocno regenerujący i odżywczy olej z kiełków pszenicy, który także zapobiega utracie wody z naskórka. Ciekawym składnikiem jest tutaj siemię lniane, które z tego co rozumiem pełni tutaj funkcję drobinek peelingujących, a jednocześnie zmiękcza, nawilża oraz odżywia naszą buzię.
Maseczkę zaaplikowałam na oczyszczoną skórę i wykonałam to, co nakazuje producent, czyli najpierw za pomocą kulistych ruchów wykonałam krótki, minutowy masaż twarzy, dzięki czemu w ruch poszły drobinki peelingujące. Następnie maseczkę trzymałam na skórze przez jakieś 15 minut i zmyłam letnią wodą. Jeżeli chodzi o efekty, to tutaj wpadamy tak naprawdę ze skrajności w skrajność. Sam peeling nie jest zbyt dobry, nie robi za dużo, tak praktycznie to nic. W ogólnie nie czułam, że moja skóra została oczyszczona czy wygładzona, tak naprawdę ani trochę. Sama forma maseczki nie jest najgorsza, nawilża, chodź nie jakoś super mocno, natomiast wyczuwalnie. Całość przez to wypada jednak średnio i nie robi na mnie zbyt dużego wrażenia.
Podsumowując, jest to w mojej opinii jeden z gorszych produktów tego typu od tego producenta. Bielenda naprawdę potrafi we wspaniałe maseczki, a tutaj raczej widzę zawód. Nie polecam, ja do niej już nie mam ochoty powracać.
Zalety:
- Cena
- Opakowanie
- Skład
- Maseczka fajnie nawilża
Wady:
- Zapach
- Peeling nie złuszcza i nie wygładza
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie