Maska ta wpadła mi w oko, kiedy przeglądałam kosmetyki do pielęgnacji ciała na stronie Rossmanna. Od pewnego czasu staram się omijać produkty mocno perfumowane, ale jakoś nie mogłam oprzeć się tej szacie graficznej z księżycem. Jeśli coś ma motyw kosmosu, a szczególnie część mojego życia - czyli kosmetyki - to jestem momentalnie kupiona :D. Kosztowała około 20 złotych.
Skóra mojego ciała jest totalnie pomieszana, a wszystko zależy od danej partii. Jednak to nogi, ręce i pośladki potrzebują najwięcej miłości, dlatego skupiam się głównie na tych częściach podczas swojej pielęgnacji. Nie są one w opłakanym stanie, ponieważ systematycznie je nawilżam. Są po prostu suche i ściągnięte, jeśli nie użyję żadnego nawilżacza po kąpieli. Wiedziałam już z góry, że maska od Fluff Superfood będzie dosyć tłusta i zdecydowanie odżywcza, więc nie wiem co sobie myślałam kupując ją. Przecież ja nie znoszę tłustych mazideł! Był to stanowczo zakup dokonany oczami. No więc jest ona rzeczywiście tłusta, ale nie na takim poziomie jak masła do ciała. Moim zdaniem jest to gęstszy i bogatszy balsam. Ja takiej dawki odżywienia nie potrzebuję, stąd też problem z wchłanianiem. Skóra bierze tyle, ile sama wymaga (czyli nie tak dużo), a reszta maski siedzi na niej jako warstwa ochronna. Tego właśnie nie lubię - ani w dzień, ani na noc. Czuję się od takiej warstwy brudna i klejąca, czyli absolutny dyskomfort. A czy rzeczywiście efekty po nocy są? Tak, ale bez rewelacji. Zwyczajne odczucie typowego nawilżenia, jak po zwyczajnym balsamie z drogerii. Jeżeli macie problem z naprawdę suchą skórą, lubicie odżywczą warstwę i nie przeszkadza wam intensywny zapach (o którym piszę poniżej), to choćby jednorazowo za cenę 20 złotych czemu nie ;). Ja już do niej nie wrócę.
Konsystencja maski, tak jak wyżej pisałam, jest gęsta i bogata, a jej kolor to pastelowa, całkiem jaskrawa żółć. Przy rozprowadzaniu tworzy straszne smugi, ciężkie do wmasowania, więc daje nam to dużo roboty, która nie jest tego warta. Wchłania się bardzo powoli i nie do końca, jak na taką bogatą konsystencję przystało. Takie mazidła to trzeba lubić.
Zapach ma niesamowicie intensywny i przytłaczająco słodki, cukierkowy. Po wysmarowaniu ciała unosi się w całym pomieszczeniu i momentami potrafi dusić. Słodkie zapachy to moja miłość, ale muszą one być odpowiednio wyważone, bo co za dużo, to niezdrowo. Ten to dla mnie przesada.
Opakowanie to miękka tuba z plastikową zakrętką. Miałam podobne opakowania od kremów do rąk, ale oczywiście mniejsze, dlatego z takowymi mi się kojarzy :D. Fajne, bo inne niż wszystkie. Szata graficzna, to coś, co mnie przyciągnęło, jak na wstępie wspomniałam. Ten pastelowy fiolet przechodzący w beż ma coś w sobie. Oczywiście grafika bajkowego księżyca rzuciła mi się w oczy jako pierwsza :D. Całość wygląda estetycznie, choć nie mamy tutaj do czynienia z minimalizmem. Dobra robota ;). Pojemność to 150ml.
Zalety:
- Cena
- Zdecydowanie natłuszcza, chroni i odżywia
- Ładne i dobrej jakości opakowanie
Wady:
- Średnio nawilża, a spodziewałam się czegoś lepszego
- Tworzy straszne smugi przy rozprowadzaniu
- Ciężko się wchłania, więc pozostawia tłustą warstwę na skórze
- Zbyt mocno i zbyt mdło pachnie
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie