Bardzo ciekawa propozycja humektantowo - emolientowa dla osób lubiących kokosa w składzie i w zapachu.
Moje włosy należą do tych nie za bardzo odznaczających się niczym szczególnie złym czy szczególnie dobrym. Są określane jako normalne, lekko przesuszone na końcach i z minimalną tendencją do przetłuszczania się na skalpie. Dodatkowo posiadają średnią porowatość, a przez kilka lat były traktowane mocnymi, chemicznymi substancjami rozjaśniającymi i farbowane na platynowy blond. Od prawie dwóch lat stosuję na nich świadomą pielęgnację i inwazyjne farbowanie zastąpiłam naturalną mieszanką henny i indygo w celu uzyskania kasztanowego brązu, co również bardzo dobrze odbiło się w pozytywny sposób na kondycji mojej czupryny.
Odkąd w bardziej rozważny i przemyślany sposób dbam o moje włosy, zaczęłam także większą wagę przywiązywać do składów stosowanych odżywek oraz masek. Mimo mojej bardzo dużej chęci do przetestowania dosłownie wszystkiego co na rynku kosmetycznym się znajduje, staram się bardziej pilnować i najpierw sprawdzić, co zamierzam kupić. O kosmetykach z serii Pure Vegan od marki Bielenda czytałam już jakiś czas temu, więc kiedy znalazłam je na sporej wyprzedaży w jednej z drogerii, bez zastanowiłam wrzuciłam kilka propozycji do koszyka.
Na pierwszy ogień poszła wersja maski dedykowana włosom zniszczonym. Jej skład sprawia, że jest ona humektantowo - emolientowa. Na opakowaniu znajdziemy informacje, że zawiera w sobie aż 97% składników pochodzenia naturalnego. Umieszczono tu między innymi mleko kokosowe, które niestety sprawia, że nie będzie to produkt dla każdego, ponieważ posiada on tendencję do puszenia niektórych typów włosa. Mimo to ma on również właściwości regenerujące i nadające miękkości. Dalej umieszczono masło kerite, które świetnie nawilża oraz odżywia, a także skrzyp polny, czyli naturalny budulec włosa.
Maska zamknięta została w bardzo ciekawym opakowaniu w formie saszetki. Jest to o tyle innowacyjne, że zazwyczaj tego typu kosmetyki zamykane są w butelkach bądź słoikach, zaś tego typu opakowanie od razu przywołało u mnie myśl, że jeżeli produkt się sprawdzi, to będzie bardzo dobrym rozwiązaniem w podróżach. Tło saszetki zawiera biały odcień, a oprócz tego umieszczono tu takie informacje jak logo producenta, nazwę serii, z jakiej produkt pochodzi, nazwę kosmetyku i jego podstawowe właściwości oraz cechy, a także botaniczno - kokosową grafikę. Z drugiej strony znajdziemy już znacznie bardziej szczegółowy opis, sposób użycia jak i oczywiście skład. Opakowanie zamykane jest za pomocą odkręcanego dziubka.
Maska posiada lekką, kremową konsystencję i dodatkowo naprawdę pięknie pachnie mlekiem kokosowym. Rozprowadza się po włosach bardzo szybko, przyjemnie i bezproblemowo. Opakowanie kosmetyku zawiera go w sobie 125 ml, dla mnie ta pojemność starczyła na cztery użycia, a włosy mam dosyć gęste, jest ich naprawdę sporo i sięgają prawie do pasa, także jak dla mnie wydajność jest jak najbardziej ok. Produkt trzymałam na włosach zazwyczaj przez około pięć do dziesięciu minut i stosowałam go jako pierwsze O w metodzie mycia OMO (odżywka/maska - mycie - odżywka/maska). Nakładałam go także na skalp, jak to mam w zwyczaju w przypadku pierwszego O i muszę powiedzieć, że absolutnie nie przetłuszcza włosów. Jeżeli zaś chodzi o efekty, to otrzymujemy tu ciekawą dawkę nawilżenia, wygładzenia i regeneracji. Czupryna staje się bardziej jednolita, zdrowo błyszcząca i łatwiej się rozczesywała oraz układała.
Moim zdaniem maska od marki Bielenda jest naprawdę dobrym i godnym zainteresowania kosmetykiem, chociaż nie najlepszym w swojej kategorii. Ze względu na skład raczej nie sprawdzi się każdemu. Jaj absolutnie zakupu nie żałuje i z chęcią w dalszym ciągu będę testować inne kosmetyki z tej serii.
Zalety:
- Opakowanie
- Wydajność
- Cena
- Konsystencja
- Zapach
- Nawilża
- Wygładza
- Dodaje blasku
- Ułatwia rozczesywanie
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie