Nie, nie, nie.
Kilka miesięcy temu skusiłam się na wypróbowanie całej linii produktów Eco Sorbet, było to dosłownie chwilę po pojawieniu się jej na rynku. Bardzo lubię owocowe kosmetyki pielęgnacyjne, a tutaj dosłownie oszalałam z zachwytu bo producent dał nam do wyboru brzoskwinię, malinę oraz ananasa. Nie skupiłam się tylko na jednym owocu - ale w przypadku wody micelarnej postawiłam akurat na ananasa... I szybko tego pożałowałam :/ Moje wrażenia umieszczam poniżej.
Zacznę od tego, że Bielenda nie zabezpieczyło produktów umieszczonych w paczce. Trafiły one w moje ręce w różnym stanie - głównie wygniecione do granic możliwości. Gdybym zamawiała je na prezent, wkurzyłabym się. A tak pozostał po prostu niesmak... Lepiej kupować je stacjonarnie i nie denerwować się.
Opakowanie wody to natomiast barwiona na żółto butelka z plastiku, wyposażona w białą zakrętkę. Wizualnie butelczyna jest w porządku, ładna, poręczna, nie ma się do czego przyczepić. Widać w niej stopień zużycia wody, która swoją drogą pachnie naprawdę przyjemnie - świeżo, delikatnie, z wyraźnie ananasową, słodką nutą. Kosmetyk jest wegański, powstał z myślą o pielęgnacji cery wymagającej nawilżenia i rozświetlenia. Przynajmniej w teorii. W składzie między innymi - sok z ananasa, witamina C, enzym bromelaina, który znajduje się w ananasie. Warto również dodać, że woda zawiera 99% składników pochodzenia naturalnego.
Nie mam w zwyczaju wyrzucać kosmetyków, dlatego przyznaję, że ta woda męczyła mnie swoją obecnością oraz działaniem przez kilka długich tygodni. Ech. No właśnie - jej działanie. Co poszło nie tak? Liczyłam na produkt, który skutecznie i przede wszystkim błyskawicznie będzie ściągał ze skóry twarzy resztki makijażu oraz zanieczyszczenia. A z przykrością muszę stwierdzić, że ta woda nie daje sobie nawet rady ze zwykłym tuszem do rzęs. Nie jestem nowicjuszką, potrafię zmywać makijaż i dobrze wiem, że nasączony wodą/płynem płatek kosmetyczny należy delikatnie przytrzymać na rzęsach przez kilkanaście minut. Ma to zapobiec pocieraniu oraz zniszczeniu rzęs. Robiłam tak - zużywając pierwszy, drugi i trzeci wacik, a moje rzęsy stale były w tuszu. No istny horror. Również na twarzy miałam uczucie niedokładnie zmytych pozostałości po makijażu, ale na szczęście stosuję jeszcze olejek do demakijażu i piankę lub żel, dlatego też byłam w stanie doprowadzić moją cerę do ładu. Ananasowa woda Bielendy naprawdę marnie radzi sobie z demakijażem. Również obietnice nawilżenia i rozświetlenia cery pozostają niespełnione, nie mówiąc już o innych bajkach pisanych przez producenta: uczucie czystości? Zapomnij. Wspiera walkę z przebarwieniami? Nie wiem z której strony. Wygładza skórę? Ani trochę. Naprawdę, ja nie miałam od tego produktu żadnych wielkich oczekiwań pielęgnacyjnych - ale umówmy się, woda micelarna która ma zmywać makijaż, a tego nie robi, no absolutnie nie nadaje się do stosowania.
Ocenę podwyższam z 1 do 2 gwiazdek, ponieważ woda nie szczypie w oczy, nie pozostawia na skórze nieprzyjemnego uczucia ściągnięcia, nie powoduje również podrażnień. Względnie jest delikatna - no zachowuje się jak zwyczajna woda, która raczej makijażu nie zmywa :) O tyle jednak, że ma ananasowy zapach oraz kosztuje około 17-20 złotych za 500 ml. Cóż, ani to micel, ani to woda. Totalny bubel kosmetyczny - nie polecam.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie