Rituals, Volcanic Crush Body Scrub (Luksusowy peeling do ciała)

Produkt kupiłam przypadkiem na promocji, ze względu na to, ze potrzebowałam dołożyć cos do zakupów. Z początku nie byłam przekonana ze względu na to, ze preferuje raczej mocne ścieranie (pomimo tego ze mam delikatna i szalenie szybko wysuszająca się skore). Ostatecznie stwierdziłam, ze dam mu szanse, chociaż w kolejce czekał mój ukochany peeling - również z rituals z kolekcji Hammam i w tym momencie zaczęła się moja miłość do tego produktu. Jeśli chodzi o zapach i kwestie luksusu przy użyciu, to myśle ze gdyby nie marka nie czułabym żeby był to produkt podchodzący pod 100zl. Zupełnie inaczej wyglada sytuacja z jego działaniem, ponieważ produkt jest FENOMENALNY!! To jak miękka, jedwabista, ukojona i wypielęgnowana jest skóra po nim jest dla mnie czymś wspaniałym. Nie dość ze jest bardzo gładka i wypielęgnowana, co jest głównym zadaniem peelingu, to dodatkowo daje bardzo dobre nawilżenie, które na mojej skórze utrzymuje się spokojnie 4 dni bez używania żadnego balsamu, ani po peelingu ani przez wspomniane dni.

Podsumowujac, uważam że przedstawiony produkt nie powinien być nazwany peelingiem ale jakimś kompleksem pielęgnacyjnym, ponieważ skóra wyglada po nim przepięknie.
Jest to prawdopodobnie najlepszy peeling jaki miałam okazje stosować!

Bardzo dobry, choć mógłby być tańszy ;)

Skóra gładka jak pupa niemowlaka - każda z nas o tym marzy! I w tym celu sięga po peelingi ;) Jedne chcą zdzierania, inne delikatności. Ja cenię sobie umiarkowanie ALE liczę na to, że peeling złuszczy mi martwy naskórek nie wysuszając skóry. Powiem Wam, że trudna sprawa - ale z pomocą przychodzą nam peelingi olejowe.

Jednym z nich jest scrub Volcanic Crush z Rituals. Co mnie przekonało do zakupu to:
* zapach - intensywny, dla mnie trochę męski - co bardzo lubię - wyczuwalna jest cedrowa nuta,
* konsystencja - nie jest to klasyczny gruboziarnisty peeling
* działanie - producent obiecuje intensywne złuszczanie.

A jak to wygląda w praktyce?

Zapach - po sumiennym użytkowaniu 2 razy w tygodniu wciąż nie mam go dość, drzewo cedrowe to coś, co mnie bardzo relaksuje. Czuję się trochę, jakbym była w pachnącej saunie. Zapach utrzymuje się potem delikatnie na ciele, nie jestem w stanie stwierdzić na jak długo, bo potem używam zazwyczaj również intensywnie pachnącego olejku do ciała, o którym pewnie kiedyś też przeczytacie ;)

Konsystencja - to strzał w dziesiątkę! Lubię te oleistą formułę z ziarenkami. Granulek nie jest tak dużo, jakbym się spodziewała po scrubie, ale działają! A sam scrub bardzo przyjemnie się nakłada wmasowując w całe ciało. I nie ma uczucia “zdzierania”, więc przyjemnie mi się go stosuje po depilacji, kiedy dbam nie tylko o złuszczenie martwego naskórka, ale też zapobiegam wrastaniu włosków. Nie stosujcie go tylko przed depilacją, wtedy unikamy olejów i balsamów ;)

Działanie - mimo bardzo oleistej formy peeling wyraźnie złuszcza martwy naskórek. Skóra po zastosowaniu jest gładka i miękka. Lubię to, że dzieki obecności olejku słonecznikowego, gliceryny i witaminy E moja skóra nie jest tak wysuszona jak po innych cukrowych peelingach. Ale w przypadku mojej suchej na ciele skóry - i tak muszę potem nakładać balsam/olejek. Peeling porządnie oczyszcza skórę, przez co produkty nawilżające dużo lepiej się wchłaniaja, widzę to zwłaszcza przy olejku.

Co lubię, to że peeling jest przyjemnym rytuałem, nie wymuszoną pielęgnacją. Łączę przyjemne z pożytecznym, a do tego chyba dążymy?;)

Moja ocena: 4,5/5
Cena: 89zł/220 ml