Nie mogłam przejść obojętnie obok nowej linii Soraya, jak peeling to tylko kawowy, solny lub cukrowy, dlatego wzięłam bez wahania. Właściwie wahanie było - który wariant wybrać, bo oba wydawały się równie fajne. Jestem zadowolona, a zapach po prostu skradł mi serce!
+ Opakowanie. Zakręcany słoik, lubię takie rozwiązanie, bo da się wydłubać resztki kosmetyku, a pod prysznicem wcale mi to zakręcanie nie przeszkadza. Piękna szata graficzna, ciemny niebieski kolor, jest tajemniczo i estetycznie.
+ Zapach. Cudo!!! Najprawdziwszy rytuał nasycenia. Pachnie dość intensywnie, zapach jest mocny, świdrujący, ciut męski. To połączenie paczuli z morskim i lekko mentolowym zapachem, z odrobiną męskich nut. Cudownie relaksuje po całym dniu, uwielbiam czas spędzony z tym produktem. Długo utrzymuje się na skórze zarówno podczas mycia, jak i po.
+ Działanie. Peeling przy pierwszym "dotknięciu" wydawał mi się rzadki i już od razu nastawiłam się, że będzie kicha. Ma taką nietypową konsystencję rzadkiej pasty, coś jak słynna prlowska pasta do mycia Sama. W środku są drobinki, których wydaje się, że jest mało. Ale dopiero na ciele po aplikacji pokazuje swoją moc! Okazuje się, że to mocny zdzierak. Powoli rozpuszcza się na skórze, stając się lekko olejkowy. Pozwala na porządne szorowanie skóry. Idealnie myje, poleruje, usuwa martwy naskórek. Bez problemu się spłukuje, nie pozostawia tłustej smalcowatej warstwy, ale prawdziwą olejkową, taką jak należy. Po umyciu skóra jest gładka, miękka, zdrowa, idealnie wypolerowana, lubię to uczucie.
Wszystko fajnie, tylko jak moja poprzedniczka zauważyłam, że kosmetyk jest dość niewydajny, ledwo zaczęłam używać, a już prawie dotykałam denka... Niemniej jest niedrogi, skuteczny i dostępny w Rossmannie. Jeśli lubicie takie relaksacyjne zapachy, musicie wypróbować ;)
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie