Bielenda Skin Clinic Professional, Maseczka regenerująco-odżywcza `Kolagen + peptydy + kwasy Omega 3 i 6` 

Bardzo lubię całą serię Bielenda Skin Clinic. Zarówno serum jak i ta maseczka są świetne. Ładnie nawilża, odżywia, regeneruje skórę. Nie widzę dużej różnicy między tą maską a niebieską, obie są świetne. Przy tej nie mam takiego odczucia chłodzenia jak przy niebieskiej, ale też ładnie koi podrażnioną cerę. Używam ich zamiennie.

Kolejna z maseczek Bielendy i kolejne zadowolenie z poznanej perełki. Jestem zadowolona z tej maseczki, bo odczuwalnie i szybko widzę rezultaty. Jedno opakowanie wystarcza na 2 zastosowania. Jest wydajna i konsystencja też mi odpowiada, bo nie jest zbyt lejąca. Zapach także jest w porządku; neutralny i nieprzeszkadzający. Maseczka działa pozytywnie na nawilżenie i odżywienie skóry. Od razu czuć wygładzenie i przyjemne napięcie. Skóra jest widocznie zregenerowana. Nie zdarzyło mi się, żeby po użyciu tego kosmetyku pojawiły się na mojej skórze jacyś „nieprzyjaciele”. Szkoda, że maseczka nie jest dostępna w większej pojemności, bo chętnie kupiłabym jedno, większe opakowanie, zamiast kilku saszetek, które nie są najwygodniejsze w używaniu.

Przyznaję, że z dystansem podchodzę do preparatów dedykowanym każdemu rodzajowi cery, ale w tym wypadku się nie zawiodłam :) Opakowanie to saszetka zawierająca dużą ilość produktu, więc plus za wydajność. Maseczka ma wygląd i konsystencję kremu oraz delikatny, przyjemny zapach. Po nałożeniu na twarz nie spływa, nie zastyga i nie odczuwałam nieprzyjemnych objawów, typu ściągnięcie czy mrowienie skóry. Efektem była optycznie rozjaśniona, odświeżona i dopieszczona skóra. Jestem zadowolona z zakupu, tym bardziej, że nie spowodowała u mnie uczulenia, podrażnień, zapychania cery i wysypu.

Cudowna regenerująco - odżywcza maseczka z firmy Bielenda. Kupiłam ją w jednej z popularniejszych ,stacjonarnych drogeri i kosztowała mnie niecałe 5 złotych, co według mnie jest bardzo dobrą ,korzystną ceną. Produkt jest zapakowany w klasyczną dla tego typu kosmetyków, plastikową saszetkę. Grafika jest minimalistyczna, lecz całkiem ładna. Wszystkie napisy obecne na opakowaniu są doskoanle widoczne, a co za tym idzie - czytelne. Produkt dzięki zawartości kolagenu, peptyd i kwasów Omega 3 i 6 doskonale poradził sobie z moją skórą. Wyraznie ją odżywił, zmiękczył i rewelacyjnie nawilżył.

Uwielbiam firmę Bielenda za to, że ma dobre kosmetyki w bardzo fajnych cenach. Skusiłam się więc na maseczkę z tej firmy i oczywiście się nie zawiodłam. Skóra po tej maseczce jest odżywiona, widać poprawę wyglądu. To jest jedna z moich ulubionych masek. Delikatny zapach co cenię w kosmetykach. Maseczka wystarcza mi na 2 użycia.

Ogólnie jestem sceptyczna wobec kolagenu wegańskiego, ale maseczce Bielendy muszę oddać sprawiedliwość. Maseczka wygładza, nawilża, pomaga w gojeniu się zmiam. W efekcie zostawia buzię wyciszoną i ukojoną. Do tego maseczka ładnie pachnie, dobrze się zmywa i... wystarczy na 2 razy. Twarz (nie tylko) po zmyciu pozostaje promienna i jasna. Nie wiem jak ze składem, ale działanie jest bardzo okej. Maseczka mnie nie podrażniła, a jestem alergikiem, więc również i to bardzo na plus! Maseczki użyłam już 8 razy (co 4 dni w ramach wieczornej pielęgnacji).

Wiele dobrego słyszałam o tej maseczce, w mediach społecznościowych jest o niej głośno jako super maseczka do zadań specjalnych, na większe wyjścia, stworzona żeby uzyskać tzw. „efekt wow”. Toteż kiedy była w Rossmannie promocja postanowiłam ją wypróbować, nie miałam nadziei cd tego całego kolagenu, ale oczekiwałam chociaż spełnienia połowy obietnic producenta i choć tyci „efekt wow” o którym tak wszyscy piszą. Mam cerę tłustą, aktualnie już bez problemów z trądzikiem, trochę przebawień i pierwsze oznaki utraty sprężystości i elastyczności skóry. Stosowałam tak jak zalecono, 10-15 min na skórze i zmycie wodą. Bardzo podoba mi się zapach, jest taki delikatny, choć moje otoczenie nie nazwało by tego „delikatnym zapachem”.. mimo to mi odpowiada, aplikacja i trzymanie jest przyjemne. No i czas na efekty.. no właśnie, jeśli o to chodzi to za każdym razem widziałam tylko lekkie zmiękczenie skóry.. i to wszystko. Nawet wygładzenie nie było widoczne, co dopiero mówić o zauważalnym odżywieniu skóry, regeneracji i przywróceniu sprężystości, w sumie jeśli miał to zapewnić „wegański kolagen” to się wcale nie dziwię. W każdym razie uważam, że to zwykła maseczka, która coś tam robi, może nawilżyć, może zmiękczyć, ale więcej bym nie oczekiwała. Może moja skóra jest jakaś inna, no nie wiem, ale u mnie nie ma fajerwerkowych efektów. Bardzo lubię markę Bielenda, mam sporo produktów, jednak jakoś z ich maseczkami nie mam po drodze (oprócz jednej z wit c), a jestem wielką fanką masek wszelkiej maści i nie wyobrażam sobie bez nich życia.

Maska w saszetce. Konsystencja kremowa lekko zielona. Dobrze nakłada się na twarz. Ma lekki przyjemny zapach. Maska prawie w całości się wchłania. Resztę można zmyć. Efekt po był dla mnie szokujący. Skóra odświeżona, delikatna, wygładzona. Wszystkie zaczerwienienia wyciszone. Nawet pory mi się zmniejszyły. Efekt utrzymywał się przez cały dzień. Maska nie uczuliła. Polecam.

Moja 30letnia cera co prawda nie ma jeszcze problemu z opadaniem, natomiast u siebie zauważyłam właściwości takie jak: - nadanie sprężystości - ujędrnienie - zmiękczenie - wygładzenie Myślę, że cera bardzo dojrzała powinna być zadowolona z tego produktu, bowiem po kilku aplikacjach skóra była coraz to bardziej elastyczna. Wszystkie spięcia skóry zostały zniwelowane, a załamania odczuwalnie wypełnione. Zachęciła mnie to przetestowania kolagenowego serum z tej serii, ale to w przyszłości. Jak dla mnie produkt warty przetestowania, do ewentualnego profilaktycznego wprowadzenia tego kosmetyku na dłużej. ;)

Gdy zobaczyłam na półce w Rossmanie nowe maseczki od Bielenda zaraz wrzuciłam do koszyka po jednej saszetce, cena powyżej 5 złotych zachęca do zakupu oraz znana i lubiana w Polsce marka. Saszetka wystarczy na dwie aplikacje ma pojemność 8 g, szata graficzna opakowania jest minimalistyczna utrzymana w kolorze białym z elementami srebra i w zależności od rodzaju kolor zielony, żółty i fioletowy. Z tyłu opakowania znajdują się wszystkie czytelne informacje dotyczące produktu. Wersja "zielona" zawiera kolagen, peptydy, kwasy omega 3 i 6 i ma na celu regenerować i odżywić, nadaje się do każdego rodzaju skóry. Producent zaleca stosować 1-2 razy w tygodniu nakładając na oczyszczoną skórę twarzy, szyi omijając okolice oczu. Wystarczy trzymać maseczkę 10 minut po czym zmyć. Bez problemu można otworzyć opakowanie i rozsmarować maseczkę, zapach jest delikatny, prawie niewyczuwalny, przypomina zapach mydła toaletowego. Konsystencja w kolorze białym przypomina gęsty, treściwy krem, delikatnie chłodzi, szybko się wchłania. Po deklarowanym czasie zmyłam resztki maseczki. Twarz wyglądała na świeżą, wypoczętą, poziom nawilżenia jest wysoki i długo się utrzymuje. Skóra została wygładzona, elastyczna i sprężysta, drobne zmarszczki zostały zniwelowane. Makijaż trzyma się nienagannie przez wiele godzin. Zdecydowanie polecam sama kupię kolejne opakowania, a zużyłam przez ostatni miesiąc cztery saszetki, dzieląc je na dwie aplikacje za każdym razem.

Nowa seria kosmetyków od marki Bielenda o nazwie Skin Clinic Professional zrobiła na mnie już bardzo dobre wrażenie ze względu na wcześniej stosowane przeze mnie serum z niacynamidem, które dało bardzo dobry efekt na mojej skórze. Cerę co prawda z natury mam niestety suchą, wrażliwą i reaktywną, natomiast lubią się na niej pojawiać drobne niedoskonałości, z którymi wcześniej wspomniany produkt poradził sobie naprawdę bardzo dobrze i nie ukrywam, że naprawdę mi pomógł. Idąc za ciosem zdecydowałam się na zakup kilku maseczek pielęgnujących z tej linii. Na pierwszy ogień poszła wersja regenerująco - odżywcza. Nie ukrywam, że po serum miałam co do niej dość spore oczekiwania i byłam wręcz pewna, że podtrzyma ona ten wysoki poziom. Kosmetyk został zamknięty w opakowaniu w formie niewielkiej saszetki o pojemności 8 ml. Cena regularna wynosi tutaj niecałe pięć złotych, a dodam, że produkt ten starczył mi na dwa użycia. Opakowanie jest w kolorze bieli z elementami o odcieniu jasnej, trawiastej zieleni. W centralnej części umieszczono wszelkie najważniejsze informacje o maseczce, między innymi logo producenta, nazwę kosmetyku czy jego najważniejsze właściwości, ale także grafikę buteleczki serum. Z drugiej strony znajdziemy bardziej szczegółowy opis wraz z zalecanym sposobem użytku oraz składem. Muszę przyznać, że jestem zachwycona tym, jak dużo ciekawych składników jesteśmy w stanie znaleźć w tej maseczce. Mamy tutaj między innymi olej awokado, kolagen, olej kokosowy, masło kakaowe czy peptydy. Sama maska ma kremową formułę i białą, wpadającą w jasną zieleń barwę. Nie posiada żadnego zapachu. Produkt zaaplikowałam na oczyszczoną buzię. Wchłania się on dosyć szybko, tak naprawdę mógłby śmiało służyć nam jako tradycyjny krem, jednak producent zaleca, aby go zmyć po około dziesięciu minutach, więc tak też uczyniłam. Niestety na początku pojawiła się u mnie lekka reakcja alergiczna, małe zaczerwienienie w okolicy nosa i czoła, które na szczęście dość szybko zniknęło i przestało swędzieć. Samo działanie pielęgnacyjne jest jednak tego jak najbardziej warte. Kosmetyk zdecydowanie sprawdzi się w przypadku cery poszukującej dogłębnego odżywienia oraz regeneracji. Dodatkowo świetnie nawilża i wygładza. Wspaniale zmiękcza i sprawia, że kosmetyk świetnie prezentuje się pod makijażem. Maseczka bardzo dobrze sprawdza się w swojej pielęgnacyjnej roli i jak najbardziej spełnia wszystkie obietnice producenta. Polecam go zdecydowanie tak bardzo, jak wcześniej wspomniane przeze mnie serum z niacynamidem. Bardzo ciekawa, godna uwagi maska.

Skóra dojrzała (a moja - nie ukrywajmy - już powoli wchodzi w ten etap) zdecydowanie reaguje zainteresowaniem na takie składniki jak kolagen, retinol, peptydy, itp. Nic więc dziwnego, że zainteresowały mnie nowe maski Bielendy w saszetkach. Na pierwszy ogień poszła wersja w zielonym opakowaniu, bo obiecuje regenerację i odżywienie, a tego mojej skórze nigdy za dużo ;) Maseczkę dostajemy w klasycznej formie - saszetka, w środku której znajduje się gęsty biały krem. Jest aksamitna, łatwo ją nałożyć, dobrze się trzyma skóry i nie spływa. Jeśli chodzi o ilość to również jest ona standardowa; wystarczy na 2 użycia cienką warstwą albo jedno obfite zastosowanie. Zapach maski jest przyjemny, ale nie przypomina niczego konkretnego - ot taki klasyczny zapach, który można by przypisać do jakiegokolwiek kremu lub innego kosmetyku. Jest ledwie wyczuwalny, więc nie wpłynął w żaden sposób na moje wrażenia z trzymania maski na twarzy. Producent zaleca aby maskę zostawić na skórze przez ok. 10 minut, a następnie resztki zmyć. Ja trzymałam ją nieco dłużej, pewnie bliżej 20 minut. W moim przypadku kremowe maski nie wchłaniają się do końca, zawsze zostaje ich mniej lub więcej, więc muszę później zmyć resztki wodą. Z maską Bielendy było dokładnie tak samo, więc pozostałości bez problemu zmyłam po upływie tego czasu. No i tak - nie mogę powiedzieć, że jestem zachwycona działaniem. Maseczka przyjemnie zmiękcza skórę, pomaga jej gdy jest nieco wysuszona i ściągnięta, bo fajnie likwiduje to uczucie. Podczas trzymania jej na skórze czułam ukojenie, napięcie znikało, a po zmyciu skóra była gładka i delikatnie nawilżona. Dla mnie jednak efekt był zbyt subtelny. Zdaję sobie sprawę, że potrzeby mojej skóry nieco się zmieniły na przestrzeni lat i jest teraz bardziej wymagająca, ale mimo to oczekiwałam czegoś więcej od maski obiecującej silne odżywienie i regenerację. I właśnie tych rezultatów mi brakowało - bardziej elastycznej, wizualnie jędrniejszej, mocno odżywionej skóry. Tak, że od razu widać po zmyciu, że skóra jest w lepszej kondycji, że dostała mały "upgrade", chociaż na jakiś czas, bo też nie oczekuję, że 20 minut z maską sprawi, że skóra stanie się jak nowa. Lubię markę Bielenda, więc spodziewałam się po tej masce nieco więcej, a dostałam - bądź co bądź przyjemne ale jednak tylko - przyzwoite nawilżenie i odświeżenie, połączone z miękką i gładką skórą. Maska ogólnie jest w porządku, no ale ta linia została stworzona jako nieco bardziej "profesjonalna" jak to wynika z nazwy i opisu, więc moje wymagania automatycznie nieco wzrosły. Nie wiem czy do niej wrócę, być może bardziej docenię w okresie kiedy moja skóra jest mniej wymagająca, no ale wtedy przeczy to trochę idei tej maski.

Bardzo dobra maseczka, starcza spokojnie na dwa razy. Dobrze nawilża, przy tym nie podrażniając skóry. Zmywa się również bezproblemowo, ładnie pachnie i ma fajne, estetyczne opakowanie. Napewno kupię więcej.

Takie maseczki rzadko lądują w mojej rutynie. Kiedyś stanowiły podstawę mojej pielęgnacji, ale teraz staram się dobierać wszystkie produkty tak, aby ma co dzień uzyskać taki sam efekt, jak po jednorazowym użyciu maseczki. Ma to sens? Nowości Bielenda kuszą jednak najbardziej, więc zaczynamy od maseczek. Kolagenowe maseczka to silna dawka nawilżenia i odżywienia dla suchej skóry. Dzięki zawartości kolagenu poprawia jędrność skóry, tymczasowo, ale poprawia. Dodatkowo w składzie mamy peptydy, które już w jakiś sposób działają na produkcję kolagenu w skórze, a kwasy omega zatrzymują nawilżenie w skórze i odbudowują jej barierę hydrolipidową. Maseczka jest bardzo kremowa, łatwo się aplikuje. W opakowaniu jest jej tyle, że można użyć jej na dwa razy. Po kilkunastu minutach skóra staje się bardzo miękką, odżywiona i ukojona. Maska szybko poprawka stan podrażnionej i suchej skóry, dlatego nadaje się idealnie na kryzysowe sytuacje. Jeżeli kolagenowe serum działa podobnie, warto wybrać serum, bo jest to bardziej przyjazne dla środowiska i portfela.