Dzięki temu, że pod koniec grudnia Biedronka zorganizowała fajną promocję na produkty makijażowe, dorobiłam się całej kolekcji RLM&Bell, z czego ogrrrromnie się cieszę! ♥️
Miesiąc temu dostałam od Mamy błyszczyk "Sunny", Tato sprezentował mi "Fiery", sama zaś kupiłam sobie dwa pozostałe.
- Sunny jest uznawany za najbardziej użytkowy błyszczyk - przepiękna brzoskwinia
- Fiery to wieczorowa wytworna malina
- Dewy jest jak majowy deszczyk padający w czasie słońca
- Stormy zaś przypomina burzę na środku morza
Można bardziej szczegółowo? – No pewnie!
Ale za chwilę. Najpierw postanowiłam opisać to, co łączy je wszystkie i zacznę od opakowania.
Wszystkie zostały umieszczone w wygodnej fiolce zabezpieczonej plastikową banderolą, dzięki czemu mamy pewność, że nikt nie otwierał jej w sklepie. Fiolka ma kształt walca, jest zakończona turkusową nakretką, sama zaś jest wykonana z przezroczystego porządnego - dzięki czemu widać "bebechy", na czym tak bardzo zależało Red Lipstick Monster...owi (Ewie ;)) Zdobią ją holograficzne elementy, co doskonale wpisuje się w koncept i ujednolica zestaw. W turkusowej nakrętce został umieszczony aplikator w kształcie łezki - mały i płaski, posiada małą szczelinkę na samym środku (nie wiem, jakie to ma zastosowanie, ale nie zauważyłam, żeby miało się to przyczynić do bardziej komfortowego nakładania kosmetyku na usta). Ewa twierdzi, że przez to, iż jest zakończony ostrym dzióbkiem, można nim łatwo obrysować kontur ust...
... nie tak do końca! Gdyby aplikator był sztywny - to tak! Stety/niestety jest gibki. W każdym razie jest to błyszczyk, a nie matowy tint, który opiera się nawet... paście do rąk :DDD w dodatku nie mają jakiejś mocnej bazy kolorystycznej, dlatego uważam, że powzięcie wysiłków nad precyzją aplikacji jest tu zbyteczne. Usta maluje się nim przyjemnie, ale to nie jest tak, że po jednym pociągnięciu otrzymamy laserowy błysk. Wszystkie błyszczą się na ustach naprawdę przepięknie, ale efekt jest zdecydowanie słabszy, niż na filmach Ewy, czy w opakowaniu... Moim zdaniem to i lepiej, bo ja jednak wolę w tym miejscu subtelne iskierki, niż porażenie piorunem. Wszystkie ładnie pachną. Słodko. Jak lody czekoladowo-waniliowe? Albo jak kokosanka!
No to teraz mogę przejść do bardziej wnikliwego opisu poszczególnych odcieni.
• Sunny (słoneczny) – mój pierwszy błyszczyk od RLM, najlepiej mi znany i - tak jak już napisałam, ale powtórzę - najbardziej użytkowa opcja, w odcieniu przepięknej dojrzałej brzoskwini. Nie posiada bazy kolorystycznej, ale ma brokacik mieniący się na kolory, które posiada skórka brzoskwini - jest i morela, i róż, i łosoś, i złoto, przez co - wbrew temu, co mówi Ewa - są w nim bardzo subtelne żółte tony, co mi zupełnie nie przeszkadza. Błyszczyk nie jest tandetny. Idealnie pasuje do mojego "złotego" typu urody (mam bardzo jasną karnację, która jednak zostaje ocieplona przez zielone oczy i złoto-brązowe włosy). Ten błyszczyk sprawdza się na mojej twarzy wprost idealnie! Ślicznie wygląda na brązowych, marchewkowych, czy różowych pomadkach.
• Fiery (ognisty) – w tej wytwornej, wieczorowej malinie, cudownie będą wyglądać panie o zimowym typie urody. Wyobrażam sobie czarnowłosą/kasztanowowłosą bladzioszkę (kolor oczu nie ma znaczenia) i... Nie mam wątpliwości, że efekt WOW zostanie osiągnięty. Platynowe blondynki też się w nim świetnie odnajdą. Nasz "ognisty" posiada bazę kolorystyczną - taka malinowa konfitura, w której zatopiony jest brokat. Pozwala na budowanie intensywności - od subtelnej, do coraz bardziej wyrazistej. Pięknie prezentuje się na czerwonych i wiśniowych pomadkach - dodaje im błysku i głębi.
• Dewy (zroszony) – w piękny majowy dzień zaczyna padać przelotny deszcz. Wszystko jest świeże, pachnące bzem, nagle wychodzi ogromna wyrazista tęcza. Na trawie pojawiają się perełki rosy. Taki jest ten błyszczyk - tęczowy i zroszony. Inne skojarzenie to lodowy cukierek. "Zroszeniec" nie posiada bazy kolorystycznej, ma za to drobinki odbijające światło na niebiesko, srebrno, złoto i różowo. Świetnym pomysłem jest nakładanie go na dowolną pomadkę, gdybyście chciały ochłodzić jej odcień, a solo - jak nic innego - sprawi, że wasze usta będą wyglądały na zmarznięte, zlodowaciałe - idealnie wpisujące się w zimowy krajobraz! Nie widziałam tak ślicznie i anielsko ujętego błękitu w żadnym błyszczyku! Zero tandety.
• Stormy (sztormowy) – burza na środku morza? A moooże... fajerwerki na nocnym grudniowym niebie? albo... tzw. "anielskie włosy" na choince...? - również w zimowej konwencji! Nadzwyczajny iskrzący, absolutnie niespotykany błyszczyk. Również nie posiada bazy kolorystycznej, a drobinki są... Srebrzyste! A konkretniej, to sreberko odbija na fiolet. Przedziwny. I prześliczny! F(r)og in the Garden zaprezentowała ten błyszczyk na czarnej bazie. Ja wprost NIE ZNOSZĘ czarnych szminek (piszę to jako ex-gothka, która ma sentyment do tego stylu i nadal się jej podoba, jednak czarne pomadki to dla mnie ohyda), ale o dziwo... to purpurowe sreberko naprawdę ładnie wygląda na czarnym tle - jak rozgwieżdżone niebo! Albo niebo rozświetlone petardami. O.o przynajmniej na filmikach to wygląda...dobrze...na poważnie!
Śliczne są te błyszczyki! Śliczne i bardzo przyjemne. Jednak jeśli spodziewacie się takiego kosmosu, jak jest to widoczne w fiolce, to się zawiedziecie - efekt jest subtelniejszy. Nakładanie kilku warstw może sprawić, że produkt zbierze się w jednym miejscu, ale łatwo sobie z tym poradzić - poprzez roztarcie górną i dolną wargę, albo dokładniejsze rozprowadzenie błyszczyku aplikatorem. Formuła jest delikatnie lepiąca, ale nie jest ciężka. Brokat widać, ale go nie czuć. Trwałość wyraźnie lepsza, niż w większości znanych mi błyszczyków - otula usta naszpikowaną brokatem taflą, nie spływa. Bardzo się cieszę, że nie czuć na ustach tego chemicznego posmaku i że słodko pachnie. Każdy z nich cudnie upiększa usta. Niestety, nie są już dostępne w Biedronce, ale zawsze możecie je zamówić przez internet. Serdecznie polecam!
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Trwałość
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie