zupełnie przeciętna, jeśli chodzi o efekty, ale przyjemnie się jej używa.
Maseczki w płachcie bardzo lubię i od dawna są obecne w mojej pielęgnacji. Może nie używam ich namiętnie, bo lubię też inne rodzaje masek kosmetycznych, ale z przyjemnością po nie sięgam od czasu do czasu. Szczególnie chyba, gdy cera potrzebuje mocnej dawki nawilżenia; kwestię oczyszczenia załatwiam za sprawą glinek.
To już kolejna maska Holika Holika w moim użyciu i cóż... Rewelacji brak. A mam już niemałe doświadczenie, jeśli chodzi o obserwację pomaseczkowych efektów. Tu tych efektów nie uświadczyłam zbyt wiele, maska nie zaskoczyła mnie efektem wow. Szkoda. Choć przyznam szczerze, że chyba się takich nawet nie spodziewałam, podobnie było w przypadku innych maseczek Holika Holika.
Jej formą jest cieniutka płachta, bardzo dobrze nasączona esencją. Ta wręcz z niej kapie (nie lubię takiego efektu, ale już wolę takie nasączenie, niż niedostateczne), płynu pozostaje w opakowaniu na kilka osobnych użyć jako serum na twarz lub dekolt.
Płachta jest niestety tak cienka i tak nasączona, że rozłożenie jej stanowi niemały problem, miałam wrażenie, że łatwo mogłabym ją rozerwać. Na szczęście nic takiego nie nastąpiło, materiał wydaje się stosunkowo mocny.
Niestety, nie jest perfekcyjnie wycięta. Dobra na długość, bardzo mała jeśli chodzi o szerokość twarzy. Za mało jej na nos (a nie wydaje mi się, by mój nos był szczególnie ogromny :), kiepsko przylega pod oczami.
Esencja pachnie przepięknie- subtelnie i delikatnie, ale wyczuwalnie- nie będzie zaskoczeniem, że to zapach różany. Taki klasyczny, róży ogrodowej.
Zapach zdecydowanie nie przeszkadza podczas aplikacji, a raczej uprzyjemnia ją. W miarę upływu czasu stosowania, ulatnia się i czuć go coraz mniej i mniej...
Aplikuję tego typu maski na dłużej, niż zaleca producent. Oczywiście w miarę rozsądku- nie są to godziny aplikacji. I nie do momentu całkowitego wyschnięcia płachty, o nie. Producent tu zaleca 10-20 minut. Ja wydłużyłam ten czas do około 30 :)
Efekty? Już wiecie, że nie spektakularne. Ale są. Cera jest ukojona i jakby uspokojona (bardzo lubię tego typu maski właśnie wieczorem, by doznać ukojenia po całodziennym cierpieniu :) Zaczerwienienia nie prezentują się tak intensywnie, jak wcześniej a koloryt wydaje się ujednolicony. Ważna jest też kwestia nawilżenia (krótkotrwałego bądź co bądź, ale zawsze :)- cera wydaje się zaspokojona pod tym względem.
To takie maseczkowe basic i pod względem efektów, i pod względem jej używania. Ciężko mi odnaleźć jakąś jej spektakularną cechę. Ale przyjemnie chłodzi i nie pozostaje bez wpływu na skórę.
Skład obfituje w dobrodziejstwa: mamy tu betainę, pantenol, alantoinę, argininę, ekstrakt z róży damasceńskiej, z wąkroty azjatyckiej (moje odkrycie!), z rumianku, bratka, lawendy, nagietka i jeszcze kilka innych oraz olejek pelargoniowy. Jest bogato i przyzwoicie.
Wizualnie zachęca również opakowanie- to szczelna różowa saszetka (matowa), z wizerunkiem pąków róż. Może nie jest to szczyt designu, ale jest przejrzyście i klasycznie :)
Czy wrócę? Hmmm nie wykluczam. Ale to będzie taki kosmetyczny grzeszek :)
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie