Gdy chcesz zrobić z siebie kocicę...
Maseczkę kupiłam podczas wyprzedaży w Rossmannie. Była przeceniona o ponad 50%, więc skusiłam się, tym bardziej, że od czasu do czasu lubię użyć maseczki w płacie (płachcie). A i marka Bielenda ostatnio zyskuje w moich oczach, więc nie wahałam się długo przed zakupem.
Zanim przejdę do recenzji, słowo wstępu o mojej skórze. Walczę od dłuższego czasu z trądzikiem, ostatnio stan skóry jest lepszy, ale nadal borykam się z niedoskonałościami. Dodatkowo, skóra jest sucha, więc od maseczek oczekuję nawilżenia i zaraz za nim oczyszczenia. Kwestią priorytetową jest dla mnie oczywiście to, by maseczka nie powodowała wysypu kolejnych niedoskonałości.
Opakowanie jest urocze i na pewno zwraca uwagę. Która z nas nie chciałaby na chwilę stać się kotem, by nie powiedzieć kocicą :D. Saszetkę otworzyłam bez problemów, posiada z boku nacięcie. Po otwarciu mój nos nie był zachwycony, poczułam zapach zgniłego jabłka, zamiast ładnej wiśni, której oczekiwałam. Na szczęście z każdą minutą zapach stawał się bardziej delikatny, a po upływie kilku już praktycznie niewyczuwalny.
Na tkaninie znajduje się równie urocza jak na opakowaniu grafika, zmieniająca nas w kota. Sama tkanina jest przyjemna, miękka, ale jednocześnie wytrzymała. Gdy znajdowała się na mojej twarzy, wykonywałam masaż wałeczkiem jadeitowym - tkanina nie porwała się, w żadnym miejscu nie było śladu uszkodzenia. Kolejną jej zaletą jest to, że jest mocno nasączona. Co prawda na początku było to odrobinę problematyczne, ponieważ tkaninę ciężko się rozkładało, a esencja spływała, ale później już było okej. Pozytywnie zaskoczył mnie fakt, że nie miałam żadnego problemu z dopasowaniem maseczki do twarzy. Wycięcia w odpowiednich miejscach i odpowiedniej wielkości, sam płat również w odpowiednim rozmiarze. Nic się nie marszczyło, nie odstawało. Szok i niedowierzanie, bo zazwyczaj podczas nakładania maseczki w płachcie , zanim dopasuję ją do twarzy, przeklinam wszystko i wszystkich. W czasie masażu wałeczkiem, tkanina nadal dobrze przylegała do twarzy, nie rolowała się.
Zgodnie z zaleceniem producenta, maseczkę miałam na twarzy przez około 15 minut. Nic mnie w tym czasie nie piekło, nie swędziało itd. Po zdjęciu tkaniny na twarzy pozostała klejąca warstwa, ale mi to nie przeszkadzało, ponieważ za chwilę poszłam spać. Skóra po użyciu maseczki była wygładzona i lekko rozświetlona, generalnie lepiej wyglądała niż przed "zabiegiem". Nie zauważyłam natomiast nawilżenia, wyrównania kolorytu czy działania łagodzącego. Na szczęście nie odnotowałam też żadnej negatywnej reakcji skóry - zaczerwienia czy podrażnienia.
Podsumowując, nie jest to zła maseczka. Ale czy wrócę do niej? Trudno powiedzieć. Na rynku jest tak wiele maseczek w różnych formach, postaciach itd., które chciałabym przetestować, że nie wiem, czy starczy mi czasu, aby wrócić do Kotka. Tym niemniej, jeśli ktoś nie testował, to moim zdaniem warto się zainteresować. Przy czym ja nie miałam innych zwierzątek z Bielendy, więc nie mogę z nimi porównać.
Zalety:
- wygładzona, rozświetlona skóra po użyciu maseczki
- dobrze nasączona tkanina
- poprawnie skrojona tkanina, łatwo dopasować ją do twarzy
- przyjemna, miękka i wytrzymała tkanina
- brak negatywnych reakcji skóry
- opakowanie
Wady:
- niespełniona część obietnic producenta
- zapach
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie