Splat Love, Malinowa pasta wybielająca do zębów z lukrecją 

Jak w tytule recenzji, mam do niej słabość. Smak pasty kojarzy mi się z dzieciństwem i pastą owocową która w smutnych czasach PRL miała zachęcić do mycia zębów. Dla mnie pachnie obłędnie i rytuał mycia zębów jest dla mnie znacznie przyjemniejszy :) mój mąż omija łukiem bo jest słodka ;) Nie oceniam walorów wybielających, gdyż nie wierzę w cuda, że pasta tak po prostu wybieli nam kość, natomiast dla radosci użytkowania jestem w stanie zapłacić za nią od czasu do czasu wiecej :)

Pastę nabyłam w ramach jakiejś walentynkowej promocji. Cena była w porządku, choć produkty Splat na ogół nie należą do najtańszych, ale najbardziej zaintrygował mnie jej obiecywany malinowo-miętowy smak. Od czasów dzieciństwa, kiedy to z kolonii w dawnym NRD przywiozłam sobie kilka tubek rozkosznej bananowej pasty do zębów Putzi, którą Bachorki nie myły zębów, a ją zjadały, i w zakresie mniej więcej połowy zawartości każdej z tubek, nie stanowiłam szczególnego wyjątku, nie miałam do czynienia z owocową pastą do zębów, więc ruszyła odmładzająca machina czasu. Super – jeśli Ktoś, tak jak ja, lubi miętę i maliny – będzie zachwycony, bo zapach i smak specyfiku o również malinowej barwie, zamkniętego w ślicznej tubce, są wspaniałe, i bardzo zbliżone do naturalnego. Pasta jest w stosowaniu w ogóle niezwykle przyjemna. Mój rozwój intelektualny nieco ewoluował od czasu kolonii w NRD, więc już jej nie pożeram, ale szczerze rozkoszuję się smakiem, aromatem, naturalnym składem pasty, opartym na łagodzącym ekstrakcie z japońskiej Perilli, świetną pienistością, czystością i blaskiem zębów, oraz odświeżeniem jamy ustnej i oddechu. Pasta jest doskonałej jakości, i fantastyczna w stosowaniu, natomiast – raczej jednak niestety nie wybiela, a w każdym bądź razie nie jest to spektakularny efekt. Jako zwykłą pastę pielęgnacyjną, choć o oryginalnych walorach, można ja polecać.

Nie ukrywam, że zwróciłam na nią uwagę głównie ze względu na opakowanie, po przeczytaniu właściwości musiałam ją wypróbować, uwielbiam lukrecję i maliny, na plus było również to że była akurat na promocji. Markę Splat znałam wcześniej dzięki jej czarnej paście z jałowcem, która była fajna i narobiła mi ochoty na testowanie niecodziennych smaków past. Tutaj też się nie zawiodłam, pasta ma ładny malinowy kolor, cudowny zapach i taki sobie smak, troszkę przypomina mi pasty dla dzieciaków. Stosuje się ją dosyć przyjemnie, ale po kilku dniach zaczyna męczyć, dla mnie to nie problem, gdyż używam naraz kilku past i sięgam sobie akurat po tą na którą mam w danej chwili ochotę. Ładnie czyści, nie powoduję podrażnień, jest miła odskocznią od miętowych past, w promocji można się skusić, gdyż regularna cena jest dosyć spora.

Bardzo polubiłam się z tą pastą i mogę polecić ją z czystym sumieniem. Ma cudowny malinowy smak i bardzo przyjemnie odświeża oddech, nadając mu malinowy zapach. Dobrze czyści zęby, więc czego chcieć więcej? Wybielenia nie zauważyłam, ale jestem posiadaczką aparatu ortodontycznego, więc nawet nie dopatrywałam się takich efektów.

Kupiłam pastę w promocji, pierwotna cena była 30,50zł więc chciałam zobaczyć co to za cudo za kosmiczną cenę. Akurat potrzebowałam pasty bez fluoru, a ta zachęcała opakowaniem i opisem. Ogólnie pasta dobrze czyści zęby, raczej nie wybiela, ale zęby są dobrze wyczyszczone i gładkie. Odejmuję gwiazdki za okropny smak. Z malinami nie ma on nic wspólnego. Smakuje jak tani, słodki syrop do rozcieńczania, bardzo chemiczny i mdły. W ustach pozostawia bardzo intensywny posmak słodzika. Uważam, że za tą cenę produkt powinien być na prawdę Love, a jest fuj.