Balsam ten kupiłam z ciekawości, tak samo jak żel pod prysznic tej samej firmy. Żel poznałam jako pierwszy i bardzo szybko zachęcił mnie do testowania innych produktów Yumi. Jako, że lubię mazidła do ciała, to padło właśnie na takie oto klasyczne aloesowe. Kosztowało kilkanaście złotych w drogerii Natura.
Czytając moje recenzje, na pewno dowiedzieliście się, że moja skóra na ciele jest bardzo pomieszana, bo wszystko zależy od danej partii. Nakładając balsam skupiam się tylko na całych nogach, całych rękach i pośladkach, ponieważ to tam zmagam się z różnymi problemami. Na inne partie nie nakładam niczego, bo jeśli nałożę, to wtedy mam z tego więcej szkód niż pożytku. Szczerze powiedziawszy, to po balsamie Yumi nie spodziewałam się jakichś spektakularnych efektów, ale naprawdę mocno mnie zaskoczył, choć nie zabrakło istotnej wady. Przede wszystkim jego działanie nawilżające i nawadniające jest cudowne. Na początku, przy nakładaniu, może sprawiać wrażenie opornego i takiego, który zostawi tylko ochronną warstwę, a oprócz tego nic nie zrobi. Nic bardziej mylnego. Po rozprowadzeniu i odczekaniu kilku minut, skóra staje się delikatna jak u niemowlęcia. Gładkość i miękkość jest aż przytłaczająca. Bije od niej zdrowy blask, niczym świeżo po wizycie w luksusowym spa. Efekt utrzymuje się do następnego dnia, a wtedy nakładamy go na nowo i znowu możemy cieszyć się tym widokiem :). Zauważyłam również, że ma działanie łagodzące, co może być zasługą m.in. aloesu, który znajdziemy tutaj na drugim miejscu w składzie. Po goleniu nóg często mam problem z podrażnieniami, mniejszymi bądź większymi, bo taki urok skóry wrażliwej. Balsam ten wszelkie podrażnienia świetnie koi, przez co daje ulgę. Z mojej recenzji wynika, że jest to produkt-ideał, ale niestety nie zabrakło pewnej wady, o której poniżej...
Konsystencja balsamu jest dobrze wyważona - nie za gęsta, nie za rzadka. Gdyby tak oceniać książkę po okładce, to można by nazwać go bardziej mleczkiem. Jednak dopiero przy rozprowadzaniu czujemy, że mamy do czynienia z nieco bogatszym produktem. Tworzy on białe smugi, które trzeba dobrze wmasować i wklepać. Nie ukrywam, że nie lubię gdy tak się dzieje. Jego wchłanianie przez to nie należy do najszybszych, ale gdy już to zrobi, to możemy cieszyć się super efektem :).
Zapach to właśnie ta wada, o której wspomniałam wyżej. Wiem, że gusta są różne, ale dla mnie jest to okropny śmierdziel. Czujemy tutaj niby aloesową świeżość, ale ma on w sobie jakby nutę cierpkiej i gorzkiej ziołowej herbaty, która niszczy całość. Dodatkowo nie jest to najbardziej naturalny zapach jaki czułam... Właśnie przez to wszystko starałam się wymęczyć butelkę do końca jak najszybciej. Jeszcze fakt, że utrzymuje się na skórze tak długo... Zdecydowanie mam dosyć.
Opakowanie to zielona, plastikowa butelka o obłym kształcie, z plastikową, również zieloną pompką. Dużo tu zieleni :). Nic dziwnego jeśli produkt ma jak najbardziej swoim wyglądem dawać do zrozumienia, że ma w sobie aloes. Pompka (jako mechanizm) działa bez problemów od początku do końca. Jedynie denerwuje fakt, że zapycha się balsamem, który w niej zasycha, więc trzeba to po każdym użyciu czyścić. No i jeszcze fakt, że trzeba opakowanie przeciąć na pół, jak dojdziemy do 1/4 pojemności, bo wtedy pompka już nie daje rady, a powinna. Szata graficzna jest urocza, z tłem w kolorze pastelowej zieleni. Jakby miała trafiać do dzieci, a nie dorosłych :). Pojemność to 300ml.
Zalety:
- Cena
- Ponad 97% składników pochodzenia naturalnego
- Cudownie nawilża, dając niesamowite uczucie miękkości i gładkości
- Nawadnia, przez co skóra zyskuje piękny, naturalny blask
- Łagodzi podrażnienia, np. po goleniu
- Opakowanie
Wady:
- Tworzy smugi i wolno się wchłania
- Według mnie jest śmierdzielem, nie do zniesienia
- Przy resztce produktu trzeba przeciąć butelkę na pół, bo pompka nie daje rady
- Mało wydajny
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie