Bielenda Maska Power Wit. C + Serum nawilżające 

Maseczka znajduje się w saszetce która jest podwójna z jednej strony esencja a z drugiej płachta. Opakowanie ma ładną i prostą szatę graficzną a z tylu są zawarte najpotrzebniejsze informacje. ✔️Płachta maseczki jest całkiem spora a do tego wycięcia są idealne na nos jak i usta oraz oczy. Podczas noszenia płachty ani razu ona nie spadła mi. ✔️Zapach maseczki jest taki sobie śle zbytnio nie wyczuwalny. ✔️Esencja całkiem szybko się wchłania i po zdjęciu jej nie zauważyłam żeby lepiła się twarz. ✔️Skóra twarzy jest rozjaśniona oraz lekki napięta i milusia w dotyku oraz zauważyłam nawilżenie.

Nie dość, że ciężko się ten produkt obsługuje, to jeszcze nie robi nic. Płynu jest bardzo mało, bo 5 minutach już niczego nie było na płachcie. Po co te wypustki na niej, tego nie wiem. Zero efektu,

Maskę kupiłam: 1) z sympatii do marki; 2) z potrzeby używania witaminy C jako składnika aktywnego (rozświetlenie, antyoksydacja, zapobieganie przebarwieniom); 3) z ciekawości odnośnie formy - aktywowana za pomocą serum z innej komory saszetki sproszkowana witamina C rozmieszczona punktowo na pierwotnie suchej płachcie brzmi fascynująco. W praktyce jednak forma ta sprawiła mi trochę kłopotów. Na opakowaniu jest sporo treści - co najmniej połowa to instrukcja obsługi. Samo opakowanie jest praktyczne - odpowiednio nacięte i działa bez zarzutu. Jednak tłoczenie esencji z innej komory do części z pierwotnie suchą płachtą, powoduje napowietrzenie dość wodnistej esencji, co skutkuje jej późniejszym pienieniem się. Nie jest to zbyt komfortowe i wpływa na wchłanialność. Sama płachta jest bardzo intrygująca, choć nie wiadomo precyzyjnie, którą stroną ją nałożyć na twarz. Bogata instrukcja tego nie precyzuje. Problem polega na tym, że kropki sproszkowanej witaminy C umieszczone są tylko po jednej stronie i nie wiadomo, czy mają być po stronie skóry czy właśnie nie. ja umieściłam je po wewnętrznej stronie, ale nie jestem pewna, czy było to właściwe. Skutkowało na pewno mniejszym przyleganiem tych kropek. Są one dość sztywne i jeżeli nie są otoczone przez tkaninę, odstają. Dzieje się tak czasami na obrzeżach płachty. Sama płachta co do kształtu i nacięć jest jedną z lepszych, jakie spotkałam w polskich markach. Musiałam tylko lekko standardowo naciąć przy oczach i nosie, ale sam kształt idealny. Płachta dość szybko zaczęła zasychać i lekko ściągać skórę. Nie jest to komfortowe uczucie. Mimo dużego nawodnienia tkaniny zarówno podczas noszenia jak i po zdjęciu płachty nie czuć nawilżenia skóry. Zapach też jest specyficzny - właśnie sproszkowanej witaminy C - znany nam z aptecznych lekarstw. Całe szczęście nie jest intensywny. Zapachu serum nie wyczułam. Serum jest na tyle dużo, że starcza na wklepanie w twarz, szyję i dekolt. Szybko się wchłania pozostawiając satynowy mat. Nie lepi się. Bezpośrednio po zdjęciu maski nie odczułam prawie nic pozytywnego. Dopiero po jakimś czasie, gdy serum się wchłonęło, skóra kolorystycznie się ujednoliciła, zniknęły podrażnienia, oraz zmiękczyła. Niestety trudno mówić o nawodnieniu. Na plus odnotowałam wyraźne rozjaśnienie cieni pod oczami - płachta precyzyjnie dotarła wysoko pod oczy. Reasumując, produkt jest ciekawy, innowacyjny, jednak nie bez wątpliwości odnośnie stosowania i wątpliwy co do efektów. Napiszę do producenta z pytaniem, jaka jest właściwa metoda nałożenia płachty na twarz. Być może moje mierne zadowolenie z efektów wynika właśnie z niewłaściwej aplikacji. Tak czy siak, jestem trochę rozczarowana tą maską. Mam jeszcze wersję żółtą i poczekam z jej użyciem do momentu zyskania pewności odnośnie prawidłowej aplikacji. Wrócę z aktualizacją. Jeżeli ktoś nie ma wątpliwości - myślę że warto spróbować samemu, gdyż produkt bez wątpienia się wyróżnia.

Dziwna forma produktu i nietuzinkowy pomysł na zastosowanie zdecydowanie przykuły moją uwagę. Używałam już kiedyś masek od Garnier, gdzie także wyciskało się serum na tkaninę bezpośrednio przed użyciem, ale Bielenda poszła krok dalej. Tkanina zawiera bowiem specjalne punkty, w których znajduje się sproszkowana witamina C. Brzmiało to dla mnie tak kosmicznie, że zdecydowałam się spróbować. Tkanina faktycznie ma na sobie sporą ilość żółtych punkcików. Ma całkiem dobry rozmiar, dopasowany do kształtu twarzy, nie za duży ani za mały. Te żółte punkty jednak minimalnie wystają na powierzchni, przez co dopasowanie maski może być delikatnie utrudnione i trzeba ją dobrze wygładzić na skórze. W trakcie trzymania maski nie czuć jednak żadnego dyskomfortu. W drugiej komorze znajduje się serum i jest go naprawdę sporo. Mi wystarczyło na porządne nasączenie maski, a pozostałości wmasowałam w skórę szyi i dekoltu. Pachnie ono bardzo delikatnie, czuć odrobinę zapach arbuza, ale po chwili staje się niewyczuwalny i znika na skórze. A działanie? Widoczne! Faktycznie maska rozświetla skórę i ujednolica koloryt. Łagodzi zaczerwienienia, skóra nabiera zdrowego koloru, wygląda świeżo i promiennie. Serum u mnie wchłonęło się praktycznie w całości, pozostawiając aksamitną i gładką w dotyku skórę. Nawilżenie dla mnie jednak nie było idealnie satysfakcjonujące, spodziewałam się dogłębnego nawilżenia i uczucia odprężenia, ale cała reszta o jakiej wspomina producent w opisie faktycznie miała miejsce. Zaraz po zdjęciu maski widać było jak skóra nabrała koloru, stała się miękka, promienna, pełna energii. Jak widać czasem szalone pomysły i rozwiązania mogą się sprawdzić. W przypadku tego produktu na pewno tak jest.

Kupiłam maskę na promocji w drogeri. Skusiła mnie jej niecodzienna formuła, a mianowicie sucha maska + esencja. Maska pachnie po prostu przemysłową witaminą C. Nakładając ją na twarz nie spodziewałam się rewelacji, ale było wręcz przeciwnie. Skóra była rozjaśniona, a zaczerwienienia zniknęły, skóra była lekko napięta i miała wyrównany koloryt. Bardzo podobał mi się efekt. Jeśli chodzi o płachtę, to idealnie przylega do twarzy, nigdzie nie odstaje. Kupiłam już dwa kolejne opakowania.