Krem ten kupiłam ze zwyczajnej ciekawości. Był to chyba mój pierwszy kosmetyk tej marki, który zachęcił mnie do kupienia serum rozświetlająco-rozjaśniającego (recenzje znajdziecie na moim profilu) oraz całej reszty produktów, wraz ze świecą dla mamy :). Kosztował mnie około 37 złotych na promocji w drogerii internetowej.
Mam cerę mieszaną, wrażliwą i trądzikową. Twarz przetłuszcza się na strefie T, a boki bywają na zmianę normalne i suche. Jesienią i zimą chętnie sięgam po bardziej odżywcze formuły, natomiast wiosną i latem wolę lekkie kremy, a nawet żele. Na recenzowanym w tym miejscu gagatku wyraźnie jest napisane ''Lekki'', więc myślałam, że chodzi o szybkie wchłanianie i nie pozostawianie po sobie tłustej czy klejącej warstwy. Okazało się, że byłam w błędzie. Lekki to on nie jest. Składa się on z bogatej mieszanki hydrolatów, ekstraktów i olejów, które mają być odpowiednie dla każdej cery, nawet trądzikowej. Cóż... Najpierw trzeba nauczyć się go używać. Na początku nakładałam zdecydowanie za dużą ilość, przez co kończyłam z efektem spoconej skóry, a ostatecznie z zapchanymi porami na czole. Zmniejszyłam więc ilość do minimum (mniej-więcej wielkości ziarna grochu) i wszystko wróciło do normy. To nie jest krem do byle jakiego używania. Nawet bym się kłóciła co do nazwy ''krem'', bo to bardziej takie masełko, które leżało dłużej na słońcu. Musimy wziąć pod uwagę fakt, że skóra chce oddychać. Gdy ma utrudniony dostęp do powietrza, to odwzajemnia się zapchanymi porami, szczególnie u osób, które mają do tego skłonność. Czyli ja ;). Także w jego przypadku mniej znaczy więcej. Wówczas dostrzeżemy odpowiednie i obiecane działanie. Przede wszystkim daje on fajne rozświetlenie, dobrze nawilża, odżywia i łagodzi podrażnienia oraz zaczerwienienia. Używałam go głównie na noc wraz z serum tej samej firmy, lecz zdarzyło mi się użyć go również pod makijaż. Nałożony samodzielnie naprawdę dobrze się sprawdza jako baza pod podkład. Nie warzy go i nie wyświeca szybciej niż to zazwyczaj się u mnie dzieje. Jako pierwsze trzy składniki mamy hydrolat z mięty, sok z liści aloesu oraz hydrolat z melisy, a potem już tylko mieszankę olejów i ekstraktów. Dało mi to wrażenie używania czegoś, co zostało stworzone przez znachorkę ze średniowiecznej chaty :D. No ewentualnie przez współczesnych ludzi, którzy włożyli w to swoje serce :). Może nie należy do lekkich, mimo swojej nazwy, ale warto dać mu szansę. Ja to zrobiłam i naprawdę przyjemnie mi się go używało. Zasługuje na maksymalną ocenę.
Konsystencja, tak jak wspomniałam już wcześniej, to coś na podobieństwo rozpuszczonego na słońcu masła. Kojarzy się z jedzeniem też przez swój żółty kolor, który delikatnie zażółca skórę. Przy większej ilości pozostawia tłusty film, dlatego trzeba go używać mało. Im mniej, tym lepsze działanie - trust me :D.
Zapach ma specyficzny i na pewno nie spodoba się każdemu. Dla mnie jest on przyjemny, bo lubię zapachy natury i nietypowe kompozycje. To taka mieszanka suszonych ziół prosto od miłego pana z małego sklepu zielarskiego :D. Czyli trochę nostalgicznie. Dla mnie bomba.
Opakowanie to szklany, brązowy słoiczek z czarną zakrętką i plastikową pokrywką chroniącą zawartość. Jako całość, wraz z etykietą utrzymaną w odcieniach natury, wygląda jak jakiś domowy, ręczny wyrób. Bardzo lubię, kiedy kosmetyki kojarzą mi się z czymś takim. Mam wtedy większy szacunek do nich. Tak to na mnie działa. Oczywiście słoiczek jakość ma nienaganną. Pojemność to 50ml.
Zalety:
- Nawilża i odżywia
- Rozświetla skórę
- Łagodzi podrażnienia i zaczerwienienia
- Dobrze sprawdza się pod makijażem
- Potrzeba malutkiej ilości, żeby pokryć całą twarz, więc jest bardzo wydajny
- Oparty na hydrolatach, ekstraktach i olejach
- Pachnie składnikami, czyli ziołowo (nie ma substancji zapachowych)
- Gładka konsystencja
- Ładne i dobrej jakości opakowanie
Wady:
- Lekki'' to pojęcie względne ;)
- Przy nakładaniu zbyt dużej ilości zapycha pory
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie