Kupiłam ten krem BB po tym, jak dostałam w jakimś azjatyckim zamówieniu próbkę owego jegomościa. Spodobał mi się wtedy kolor i wykończenie na buzi.
Opakowanie ma dość fikuśne, a dodatkowo kiedy do mnie przyszedł był zapakowany w kartonowe okrągłe pudełko przypominające kształtem i dizajnem opakowanie, w którym jest nasz bb.
Pudełko jednak do niczego mi nie służyło, więc je wyrzuciłam. Sam kremik ma 45g, co uważam za ogromną ilość i z jednej strony dobrze, bo jeśli komuś pasuje, to będzie miał go na długo, ale dla mnie osobiście nie do końca super, bo ja lubię testować nowości i to jest trochę za dużo. Nie, żebym się z nim męczyła, czy coś, ale po prostu mam dużo podkładów, a chciałabym jeszcze kupić inne, także akurat duża pojemność mi nie na rękę.
Zapomniałam prawie powiedzieć, że opakowanie ma wbudowaną pompkę, która jeszcze nigdy mi się nie zacięła. Wydaje mi się, że mechanizm wydobywania działa na zasadzie airless, ale nie jestem w 100% przekonana (chociaż w 90% jestem:D), bo nie da się zajrzeć do środka.
Jeśli chodzi o samo stosowanie to powiedziałabym, że nie jest to najlepszy BB krem, z jakim się spotkałam, zły też nie jest, ale szczerze wolę Skin79 Orange i zaraz wyjaśnię, dlaczego.
Na początku myślałam, że ten bebik doskonale dostosowuje się do mojego odcienia cery, ale niestety nie - jest trochę za ziemisty, a po chwili jego ziemistość jeszcze bardziej wybija. Nie jest to może jakoś super widoczne, ale dla wyjadacza podkładowego jak ja każda, nawet drobna i niezauważalna dla innych różnica pomiędzy szyją a twarzą świadczy o tym, że kolor nie jest właściwy. Platinum Grape Cell jest jeszcze dostępny w drugim odcieniu #2 Natural Beige, ale oczywiście na tamten nawet nie patrzyłam biorąc pod uwagę, jak jasna jest moja cera, więc wiedziałam, że tylko nr 1 może mi przypasować.
Konsystencja w przypadku tego produktu jest mocno treściwa, gęsta, jeśli znacie podkład z Clarinsa Extra Comfort, to tutaj mamy coś bardzo zbliżonego. Zapach też jest, mnie osobiście kojarzy się z takimi pachnącymi gumkami do mazania z dzieciństwa (tak, wiem, dziwne porównanie, a jednak), bardzo przyjemny, nienachalny i niedrażniący.
Nakłada się go bardzo komfortowo, wystarczy niewielka ilość na pokrycie całej twarzy. Ja zawsze używam beauty blendera i staram się, żeby warstwa, jaką nakładam była cienka, ewentualnie kiedy chcę coś dodatkowo zakryć, to dokładam w to miejsce trochę więcej produktu. Krycie powiedziałabym że jest średnie, na pewno nie jest lekkie, ale nie można go zbudować do całkowitego. Tak, średnie to jest to, co z niego wyciągniemy, jednak wciąż zachowana zostaje struktura skóry, widać spod niego pieprzyki. Wykończenie, bo to moja ulubiona część. Otóż wykończenie określiłabym jako rozświetloną satynę. Nie jest to mat, ale nie jest to też moje ulubione "dewy finish". Oczywiście jak zawsze muszę nałożyć na to puder i tutaj jest mały ambaras, ponieważ Grape Cell nie lubi się z niektórymi pudrami. Nie lubi się za mocno z kulkami Guerlain, za to lubi się z sypańcem z Narsa. Po nałożeniu kulek mam wrażenie, że makijaż traci na świetlistości i zyskuje jakby taką suchość, ciężko mi to określić, ale mimo tego, że nakładam coś rozświetlającego, to rozświetlenia nie ma takiego, jak powinno być. Natomiast z pudrem Narsa nasz bebik dogaduje się nieco lepiej, ale tylko w kwestii ładniejszego wykończenia, albowiem w kwestii ścieralności i trwałości na twarzy to niezależnie, co na niego nałożę w połowie dnia już nie wygląda super. Najszybciej ściera się z najbardziej wypukłych części, czyli nos, broda i czoło. Makijaż nie wygląda wtedy świeżo i mam wrażenie, że wyglądam na mocno zmęczoną. I nie ma znaczenia, czy wycieram nos chusteczką, czy wcale nie dotykam twarzy, po prostu ten bebik schodzi. Niemalże zapomniałam napisać, że nie lubi się też za bardzo z wszelakimi bazami. Jak próbowałam go nakładać na bazę z Guerlain to wchodził w pory (których normalnie nie mam widocznych), tak samo było, jak pod niego nałożyłam Macową bazę. Tylko sam, na pielęgnację nie powoduje żadnych problemów w nakładaniu.
Podsumowując - Platinum Grape Cell jest przyzwoitym bebikiem, ale dla mnie bez szału. Owszem, ma ładny kolor, zdecydowanie ładniejszy od wszystkich szaro trupich bebików na rynku, ale jak dla mnie wciąż trochę za ziemisty. Nie powoduje przesuszenia, ani podrażnienia cery, nie utlenia się, jest przyjemny w nakładaniu... Ale niestety ja mam naprawdę wysokie wymagania i dla mnie niedopasowanie kolorystyczne (znaczy pasuje, jest noszalny, ale nie jest ideałem kolorystycznym) oraz ścieranie się już po kilku godzinach go dyskwalifikują. Zużyję to opakowanie (które, zapomniałam wspomnieć - jest niesamowicie wydajne), ale więcej go nie kupię, wolę mojego Skin79 Orange i normalne podkłady.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Trwałość
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie