Już nie pamiętam jak krem z linii Vita C Infusion trafił w moje ręce, ale z przyjemnością rozparcelowałam pudełeczko, bo w końcu intensywne nawilżenie to podstawa zdrowej i pięknej cery. A witamina C zawsze dodatkowo cieszy moje kosmetyczne serce, ponieważ produkty z jej obecnością naprawdę świetnie mi służą. Mojej tłustej, kapryśnej i skłonnej do powstawania niedoskonałości cerze po 30-stce.
Tytułowy specyfik posiada lekką, kremową konsystencję. Po przechyleniu słoiczka krem przelewa się na boki, ale nadal jest w miarę treściwy i uczucie nawilżenia nie znika w kilka minut. Ma żółtawe zabarwienie i specyficzny zapach, który kojarzy mi się z Rutinoscorbinem. W końcu jest to krem z witaminą C :-D . Nie jest on jednak bardzo mocny i szybko wietrzeje.
Krem dobrze się rozprowadza, nie bieli i nie marze się. Jest wydajny, bo nie trzeba go jednorazowo nakładać w sporych ilościach. Chyba, że chce się zintensyfikować działanie i spróbować pobawić się w kilka warstw.
Kosmetyk nie zapchał mnie, mimo mojej skłonności do tego. Nie podrażnia ani nie wywołuje stanów alergicznych.
Świetnie się też sprawdzał pod makijażem. Nigdy nie pogryzł się z żadnym kosmetykiem kolorowym i nie wpłynął na ich trwałość czy właściwości.
W temacie działania może zacznę od plusów, bo i takie znajduję. Przede wszystkim dość szybko widać pozytywne skutki obecności wit. C, ponieważ rozświetlenie, wyrównany koloryt i taki promienny wygląd, to coś, co ten krem robi wyśmienicie. Aż przyjemnie patrzyło się w lustro. Cera po aplikacji była gładka, miękka, ale tylko dostatecznie nawilżona. Może dlatego, że używałam go jeszcze zimą, kiedy moja tłusta cera potrzebuje bardzo mocnego nawilżenia, chociaż nie zamierzam go usprawiedliwiać, bo przecież producent nazwał go 'intensywnie nawilżającym'. W mojej opinii taki nie jest i za każdym razem musiałam posiłkować się dobrym serum, żeby nie odczuwać nieprzyjemnego napięcia. Żałuję, bo ten zdrowy i promienny blask naprawdę mnie kupił.
Skład jest długi i nie do końca idealny. Niestety dość wysoko i przed substancjami aktywnymi znajdują się aż 2 sylikony. Ponadto mikroplastik i EDTA. Na szczęście jest też sporo pozytywów, a w tym olej z pestek rącznika pospolitego, masło shea, masło mango, ekstrakt z jagód camu camu, olej z rokitnika, kwas hialuronowy, ekstrakt z korzenia imbiru, olej awokado, mocznik, olej z pestek słonecznika, ekstrakt z liści rozmarynu, alantoina, olej sojowy, pantenol, palmitynian askorbylu (stabilna forma wit. C), wit. E, skwalan. Na koniec składniki kompozycji zapachowej. Właściwie stosunek pozytywów do negatywów wychodzi zdecydowanie na plus, więc się nie czepiam.
Producent krem umieścił w szklanym, bezbarwnym słoiczku z plastikową nakrętką. Całość dodatkowo zapakowana jest w kartonik i folię, co zabezpiecza przed otwieraniem przez sklepowych macaczy.
Grafika prosta, składa się jedynie z napisów na białym tle i pomarańczowych wstawek, które wskazują na serię kosmetyku, w tym przypadku Vita C Infusion.
Dostępność jest całkiem ok, bo i w sklepach internetowych, ale też i np. Hebe. Cena nie jest niewiarygodnie wysoka, ale biorąc pod uwagę moją średnią ocenę nie jest też korzystna.
Czy polecam? Mi zabrakło tego nawilżenia. Ale może teraz latem albo przy cerze mniej wymagającej sprawdziłby się lepiej. Zwłaszcza, że skóra wizualnie naprawdę zyskuje, więc jeśli ktoś tego szuka, to się nie zawiedzie.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie