Myślę, że każda z nas chociaż raz doświadczyła kaca. Takiego mordercę, który powoduje nieznośnie pragnienie, takie nie do ugaszenia. Wiecie jak to jest, pijecie litr wody, następny i następny a pić chce się dalej. Moja skóra takiego kaca miewa (miewała w sumie) dosyć często.
Nawodnienie a nawilżenie skóry to dwie różne sprawy. Moja skóra, wiem to dopiero teraz, do niedawna była skrajnie odwodniona. Ratowałam ją różnymi maściami, tłuściochami ale nic nie przynosiło ulgi i mimo kremów o bardzo bogatej konsystencji, cera była non stop wysuszona. Masełkowaty, tłusty kremik to nie wszystko jak widać.
Lek na moją wiecznie skacowaną twarz znalazłam przypadkiem. Razu pewnego do dużego zamówienia z mojej ulubionej drogerii internetowe,j dostałam kilka próbek maski żelowej Lumene. Lumene to dla mnie taki relikt kosmetyczny lat 90-tych. Kiedy Astor (wtedy chyba Margaret Astor) i Yardley robiły karierę a Lumene było dla niektórych szczytem luksusu. Nigdy jakoś szczególnie nie przyciągała mnie ich oferta kosmetyczna. Jak się okazało, niesłusznie.
Pierwszą próbkę przerobiłam niechętnie i bez przekonania (a duże były, bo każda po 4 ml), drugą już świadomie a po czwartej stwierdziłam, że nie mogę się bez tej maski obejść.
Może wyjaśnię skąd moja początkowa niechęć do tego skądinąd cudownego kosmetyku. Pewnie każda z nas słyszała, bądź czytała o super maskach żelowych P.T.Rotha. Ja również i nie byłabym sobą, gdybym nie wypróbowała tak osławionego kosmetyku. Sława tu praktycznie zrobiła wszystko, bo maski są (przepraszam za wyrażenie) g*wniane. Gdy szperałam w inetrnetach w poszukiwaniu więcej informacji o masce Lumene, wujek google pokazał jej opakowanie i skojarzenie naszło samo (nawet pojemność jest taka sama). Nie wiem, czy podobieństwo było zamierzone, ale maski Rotha mają bardzo poważną konkurencję.
Ale do rzeczy.
O samej masce:
Maska ma postać gęstej galaretki o lekko niebieskim zabarwieniu. Pachnie nieziemsko. Jednym z głównych jej składników jest najczystsza arktyczna woda źródlana (czytałam gdzieś, że Fińska woda jest rzeczywiście uznawana za najlepszą na świecie), drugim jest wyciąg z arktycznej brzozy. Maska ma za zadanie nawadniać, nawilżać, wygładzać i wspomagać odnowę komórkową skóry. Opakowanie to 150 ml galaretki, zamknięte w plastikowym słoiczku z białą zakrętką. Można jej używać jak tradycyjną maskę do zmywania wodą, lub jako maskę całonocną. Wedle uznania, tylko po co niwelować tak skuteczne działanie kranówą???
Działanie:
Maska w pełni spełnia wszystkie obietnice producenta. Przede wszystkim nawadnia. Gasi pragnienie przesuszonej skóry od pierwszego kopa. Używana sumiennie zmniejsza ilość suchych miejsc, wspomaga działanie innych kosmetyków nawilżających i odżywczych, uelastycznia, wygładza, lekko napina i sprawia, że twarz wygląda po prostu lepiej. Ulga jaką mi zapewnia jest tak wielka, że z całą stanowczością mogę stwierdzić, że nadaje się nawet do bardzo suchej skóry. Zastrzyk nawodnienia jest tak dobry, że nie muszę odstawiać już cudów żeby pozbyć się przesuszeń na twarzy. Dodatkowo przyjemnie chłodzi i mam wrażenie, że po ponad miesiącu jej stosowania koloryt jest bardziej wyrównany i znacznie rzadziej doświadczam podrażnień.
Maska szybko się wchłania i nie pozostawia klejącego filmu. Gasi podrażniania, zmniejsza rumień i przyspiesza gojenie wyprysków alergicznych (zdarzają się każdemu). Trzymana w lodówce jest świetnym lekarstwem na poranne opuchnięcia. Stosuję ją w takiej formie pod oczy i na powieki. Nie dość, że nie dzieje się nic podejrzanego, to pufki znikają w oka mgnieniu. Na koniec dodam, że nie podrażnia, nie uczula i nie roluje się. I jest piekielnie wydajna.
Wiem, że kosmetyk ten to maseczka. Ale ja jej tak nie traktuję. Dla mnie jest to serum nawadniające i tak ją stosuję. Codziennie rano pod każdy krem. Mogę tak robić bez obaw, ponieważ dogaduje się z każdym kremem. Lubię jej używać też w ciągu dnia, gdy zmagam się z jakimś wyjątkowo upartym suchym plackiem.
O nawodnienie skóry watro dbać tak samo jak o jej nawilżanie. Można wspomóc się większą ilością wypijanej wody, przyjmować suplementy ale warto mieć awaryjny kosmetyk, który szybko i skutecznie gasi pragnienie skóry. Na swoim przykładzie wiem, że nie wolno olewać tego elementu pielęgnacji, zwłaszcza gdy jest się posiadaczką bardzo suchej skóry. Tłuste odżywcze kremy to nie wszystko. Czasem stosując tylko takie, można sobie wyrządzić więcej szkody niż pożytku.
Nie wyobrażałam sobie kiedyś, że tak lekki kosmetyk może być tak skuteczny w walce z suchą skórą. Teraz nie wyobrażam sobie codziennej pielęgnacji bez niej. Oczywiście maska to nie wszystko. Wciąż lubię i stosuję bogate kremy, ale uchroniła mnie przed wyszukiwaniem coraz to droższych w nadziei, że ten następny okaże się lepszy od poprzedniego. Ustabilizowała również moją pielęgnację i sprawiła, że teraz opieram się jedynie na pięciu sprawdzonych produktach.
Czy polecam? Jeśli nie macie nic do stracenia to polecam z całego serca!
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie