Booster ten kupiłam przez Instagramowe polecenia. Lubię testować wszelkie przeciwtrądzikowe produkty, bo takich też moja cera potrzebuje, więc nie zwlekałam z zakupem. Trafiłam wówczas na dobrą promocję, także kosztował mnie około 35-40 złotych w drogerii Rossmann.
Moja cera jest mieszana, wrażliwa i trądzikowa. Twarz przetłuszcza się na strefie T, a boki bywają na zmianę normalne i suche. Mniej-więcej od 14 roku życia zmagam się z trądzikiem, choć kiedyś wyglądał on inaczej. Ale to nie taki trądzik, jak sobie wyobrażacie. Nie wydaje mi się, żeby było to coś zaawansowanego. Jednak dzień bez aktywnego wyprysku u mnie jest rzadkością, dlatego często sięgam po przeciwtrądzikowe sera, które przez swoją skoncentrowaną formułę są najskuteczniejsze. Tym razem zużyłam do ostatniej kropli booster siostrzanej marki Bandi Cosmetics - Dr Skin Clinic. Zanim przejdę do opisu, muszę napisać jedno - nie stosowałam go tak, jak zaleca producent, czyli max. 3 razy w tygodniu punktowo lub na wybrane partie twarzy. Nakładałam na całą twarz codziennie przez kilka miesięcy (od początku września do początku grudnia). Robiłam to na własną odpowiedzialność i żeby było jasne - nikogo nie namawiam do naśladowania. No, to teraz mogę przejść do recenzji :D. Bez wahania stwierdzam, że bardzo mi pomógł zarówno z wypryskami, jak i przebarwieniami po nich. Ma rzadką konsystencję przypominającą w dotyku wodnisty, suchy olejek. Ale na skórze już jak olejek się nie zachowuje. Wchłania się praktycznie do zera, pozostawiając cerę rozświetloną, lecz bez drobinek. Przez te kilka miesięcy wiele razy wybawił mnie z opresji. Może nie zapobiegał powstawaniu nowych pryszczy, ale świetnie je uspokajał i goił. W jedną noc potrafił zmniejszyć niedoskonałość o połowę, a w kolejne niemal całkowicie się takowej pozbywał. Poprawiał również ogólny wygląd skóry. Zniwelował większość zaskórników i wszelkich nierówności. Wygładził tak, że żaden peeling tego nie robił. Nie dziwota - w składzie znajduje się kwas salicylowy w 2% stężeniu oraz 0.3% destylatu olejku z drzewa herbacianego. To był mój pierwszy raz z tym kwasem i chyba jeszcze wielokrotnie do niego wrócę. Tak samo, jak do tego produktu. Co prawda ma tendencję do przesuszania skóry, ale wystarczy stosować odżywczy krem, najlepiej z ceramidami, który zapobiegnie nadmiernej utraty wilgoci. Także polecam ów booster wszystkim tym, którzy zmagają się z nieproszonymi Stefanami :D.
Zapach jest naturalny, nie ma w składzie substancji zapachowych. A czym pachnie? Drzewem herbacianym. Jeśli ktoś nie wie, co to za woń, to mogę ją przypisać do rodziny eukaliptusa i mięty. W swojej czystej postaci jest świeża i tak intensywna, że może wywołać zawroty głowy. Jednak w tym boostrze aż takiej intensywności nie ma. Aromat drzewa herbacianego ma swoich zwolenników i przeciwników. Ja jestem gdzieś pomiędzy, choć bardziej w stronę przeciwnika. Nie należy ono do tych, które sprawiają mi przyjemność.
Opakowanie to szklana, matowa buteleczka z pipetą. Wygląda profesjonalnie, nie ma na niej niczego zbędnego. Na pochwałę zasługuje zakrętka, którą bez problemu dokręca się prosto przez cały okres używania produktu. Piszę o tym, bo trafiałam i nadal trafiam na droższe sera, przy których zakrętki po dokręceniu wyginały się na jeden bok. Niby nic wielkiego, ale jednak taką perfekcjonistkę, jak ja, boli to w oczy :D. W tym przypadku nie mam się do niczego przyczepić. Całość ma dobrą jakość. Pojemność to ekstra wydajne 30ml.
Zalety:
- Uspokaja aktywne wypryski w jedną noc
- W kilka nocy potrafi niemal całkowicie pozbyć się pryszczy
- Rozjaśnia przebarwienia
- Szybko się wchłania i rozświetla skórę
- Pozbywa się zaskórników i wszelkich nierówności, więc genialnie wygładza
- Nie podrażnia
- Dobrze dogaduje się z każdym rodzajem kremu
- Konsystencja wodnistego, suchego olejku
- Ogromna wydajność
- Ładne i dobrej jakości opakowanie
Wady:
- Może przesuszać skórę, dlatego lepiej stosować go wraz z odżywczym kremem
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie