Szczerze żałuję, że zdecydowałam się na zakup tego kosmetyku. Pozytywne opinie w internecie spowodowały jednak, że do tego kremu podeszłam z nadzieją na odczarowanie filtrów Bielendy, które dotąd zawodziły mnie swoim bieleniem, grudkowaniem, rolowaniem i spływaniem. Zamówiłam krem z oficjalnego sklepu marki i... mówiąc krótko: odczarowania nie było.
Najsmutniejsze, że początek wydawał się naprawdę obiecujący. Umieszczony w higienicznym airlessie kosmetyk przy dozowaniu miał konsystencję gęstego kremu, jednak na twarzy stawał się zaskakująco lekki, niemal wodnisty. Początkowo ładnie się rozprowadzał i wydawało się, że aplikacja zajmie minutę. Również zapach mile zaskoczył swoją lekkością z wyczuwalną owocową nutą. Ochrona przed UVA podana została w skali PA i wynosi maksymalne w tej skali cztery plusy (czyli >16), choć w dzisiejszych czasach to bardziej standard niż dokonanie.
Niestety moje nadzieje na sprawną aplikację szybko zniknęły, gdy wszechobecne smugi spowodowały, że aplikacja zamieniła się w syzyfowe prace. Rozsmarowywanie tych smug to istna walka z wiatrakami - rozmasuję je w jednym miejscu, pojawiają się w drugim, rozmasuję w drugim, pojawiają się w trzecim i... wracają w pierwszym. Wklepywanie tylko pogarsza sprawę, tworząc wrażenie "ciastkowania". Zgodnie z zaleceniem producenta pozostawiałam krem do wchłonięcia, ale nawet po dłuższym czasie nic się nie zmieniało i krem dalej szpecił skórę wszechobecnymi smugami, a po czasie także zbierającymi się, białymi fragmentami na całej twarzy.
Stosunkowo "najlepiej" krem wyglądał, gdy nakładałam go stopniowo warstwami w minimalnych porcjach i dosłownie dwoma krótkimi szybkimi ruchami rozprowadzałam, żeby zdążył się wchłonąć przed pojawieniem się smug. Niestety jest to bardzo czasochłonne i o ile w filtrze Eveline metoda minimalnych porcji dokładanych warstwami u mnie działała, tak tu pod koniec widać było, że krem już się nie wchłania i białe ślady zaczynały się osadzać na skórze. Po reaplikacji problem ze smugami wracał zresztą z podwójną siłą, bo wszystko zaczynało jeździć, wręcz pływać po skórze.
Poza smugami problemem okazało się też bielenie, co mnie zaskoczyło, bo przed zakupem we wszystkich dostępnych opiniach w internecie przeczytałam, że krem nie bieli. Fakt, nie pozostawia śnieżnobiałej maski, ale nie oznacza to też całkowitego zniknięcia koloru kremu z twarzy. U mnie akceptowalnie krem wygląda tylko do chwili nałożenia ok. 0,3-0,4 g, czyli mniej niż połowy wymaganej porcji. Później zaczyna się zbierać i bielić. Nie po to poświęcam długi czas na dokładne rozprowadzenie kremu i wmasowanie wszelkich smug, by po godzinie zobaczyć na twarzy ponownie wyłaniające się białe obszary. To jest widoczne gołym okiem, a gdy dotknę palcem twarzy, cały opuszek jest świecący i biały. W kontekście kremu za niemal 100 złotych jest to po prostu niedopuszczalne.
Chcąc zużyć ten nieszczęsny krem, zaczęłam stosować go na zewnętrznej stronie dłoni. Wydawałoby się, że gładsza powierzchnia pozwoli go okiełznać. Nic z tego. Bez względu na to, czy wmasowuję go minutę, czy pół godziny, efekt jest równie opłakany. Krem pozostawia smugi, zbiera się i nadaje skórze niezdrowy żółtawy wygląd z białymi fragmentami. Powierzchnia dłoni wygląda wtedy fatalnie.
Nawet w marketingu się nie popisali, reklamując krem tekstem "pozostawię Twoją skórę gładką i delikatną"... Jako posiadaczka skóry wrażliwej raczej liczyłabym na "wzmocnioną", "zregenerowaną", "odbudowaną". "Delikatną" to ja mam po drażniących kosmetykach, a podejrzewam, że nie to autor miał na myśli.
PODSUMOWANIE:
Teoretycznie ten krem ma swoje zalety, tylko co z tego, skoro zupełnie nie mogę z niego korzystać. Czasochłonna aplikacja kompletnie skreśla go ze stosowania na co dzień, a bielenie i smugi zupełnie wyłączają z użytkowania wśród ludzi. Mimo wielu szans krem dosłownie ani razu nie sprostał moim oczekiwaniom, a już zupełnie dałam sobie spokój, gdy w cieplejszy dzień (nawet nie upał) zgrudkował się na szyi i zaczął spływać, brudząc dekolt. Nie wiem, czy mam wadliwy egzemplarz, ale wiem, że to już kolejny filtr Bielendy, w którym pojawiają się dokładnie te same problemy. Uradowałoby mnie, gdyby marka zamiast kolejnych nowości stworzyła jeden konkretny SPF z prawdziwego zdarzenia, który zużyję z przyjemnością bez żadnych problemów. Na razie szkoda mi pieniędzy na kolejne rozczarowania.
Rodzaj cery w trakcie stosowania: sucha, wrażliwa i skłonna do podrażnień
Sposób stosowania: jako jedyny kosmetyk na oczyszczoną skórę
Wielkość porcji: na samą twarz ok. 0,8 g, a przy potrzebie nałożenia na szyję i dekolt oddzielna porcja
Zalety:
- deklaracja ochrony także przed HEV i IR
- opakowanie airless
- dodatkowe działanie pielęgnujące skórę (w składzie m.in. ceramidy)
- akceptowalny, początkowo owocowy zapach
- brak szczypania, łzawienia oczu (co było dla mnie uciążliwe w wersji satynowej)
- wykończenie na suchej skórze: glow
Wady:
- uporczywe bielenie
- bardzo czasochłonna aplikacja
- w trakcie aplikacji uciążliwe białe smugi
- po czasie pojawiające się białe plamy
- na skórze tłusta konsystencja i śliska w dotyku powłoka
- osadzanie się w brwiach i przy linii włosów
- na mojej suchej i wrażliwej skórze brak deklarowanego ukojenia
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie