Dr. Brandt Needles No More, 3-D Filler Mask Maseczka do twarzy

Bardzo lubię kosmetyki marki Dr Brandt, bo wg mnie są skuteczne, choć nietanie i nie zawsze zachwycają opakowaniem czy zapachem to działają. A to jest najważniejsze. Maseczki używam głownie na linie i zmarszczki, bo nie potrzebuję wypełnienia w obrębie policzków, mam tę strefę ładną po babci i mamie. Stosuję ją razem z kremem z tej serii Wrinkle Smoothing Cream. Kupuję je w zestawie w USA są wtedy znacznie tańsze. Maseczka ładnie, świeżo pachnie, ma lekką konsystencję i sprawia, że po użyciu mam wrażenie lekkiego mrowienia, jakby pracowicie robiła swoje. ;) Daje wrażenie odświeżenia i sprawia, że się relaksuję. Co przekłada się na wygładzenie rysów. ;) Używam jej na trzy strategiczne miejsca: zmarszczki na czole, kurze łapki, linię marszczenia brwi. A dodatkowo na pionową linię nad ustami. Potrzeba wytrwałości i cierpliwości dla lepszego rezultatu. Oczywiście, że linie i zmarszczki nie znikają jak wymazane gumką. Jednak (zwłaszcza maseczka) daje szybki efekt wizualny. Używam jej zawsze przed ważny wyjściem, gdy chcę poprawić sobie samopoczucie, średnio 5 razy w tygodniu rano.

Maseczka jest obietnicą przedłużenia świeżości i młodości naszej skóry poprzez wypełnienie miejsc najbardziej narażonych na utratę jędrności, która z kolei widoczna jest w postaci linii lub zmarszczek. Dla zapobiegliwych może posłużyć jako kuracja- inwestycja w przyszłość. Jak to zwykle bywa, większość zmarszczek to chyba te mimiczne, więc nie ręczę za skutki nakładania maski tam, gdzie "zburzymy" efekty naturalną mimiką podczas mówienia lub wyrażania emocji, Kim K-W podobno się nie uśmiecha... Jak więc walczyć z liniami, skoro... lubimy się śmiać. Ta maseczka jest pewną podpowiedzią co zrobić, otóż nakładana i wmasowywana w te wszystkie newralgiczne miejsca, może pomóc w wypełnieniu linii, spłyceniu ich, ale nie wyprasuje ich. Owszem, firma ta miała wcześniej w ofercie krem, który potrafił prasować i zaklejać linie, ale niestety okazało się, że kiedy zniknął z półek perfumerii, nie wrócił w swojej postaci, lecz w innej, słabszej. Wydaje mi się, że ta maska to właśnie nowa postać tamtego "eliksiru";) Cóż mogę o niej powiedzieć, jest bardziej delikatna. Na pewno jest charakterystyczna, gęsta, pachnie lekami i mentolem. Nakładać należy ją pędzelkiem dołączonym do opakowania. Później wykonujemy masaż miejsc szczególnie narażonych na procesy zwiotczenia: odcinki od skrzydełek nosa do kącików ust, między brwiami, pod oczami- ale bliżej policzków, tam gdzie kości orbitalne. Maseczka ładnie się wchłania, można na nią nałożyć krem. Zawsze nakładałam ją na serum, ale pod krem dzienny, później aplikując makijaż. Moja skóra dobrze się z nią czuła, nastąpiło delikatne wypchnięcie zagłębień, a że nigdy nie miałam zmarszczek wokół ust, nie wiem czy działa, ale ogólnie skóra była ujędrniona. Nie sądzę, aby kosmiczna cena gwarantowała jakieś ogromne efekty, tego nie możemy oczekiwać, w końcu to tylko maseczka, droższych nie próbowałam (może Sisley). Skomplikowane zabiegi masażu według ulotki załączonej do kosmetyku miały chyba na celu wprowadzenie elementu niepokoju i niezbędności tego preparatu, doniosłości faktu korzystania z tego dobrodziejstwa, nic więcej;) Dla mnie na pewno maseczka ta jest gorsza od kremu, który opisywałam wyżej, na pewno wolałabym zobaczyć większe efekty, czy wrócić do którejś z masek Sisley, ale to właśnie Needles No more mogłam zdobyć w tak korzystnej promocji- inaczej nie wypróbowałabym jej.