Samoopalacz kupiłam, bo poleciła mi go koleżanka. Nabyłam go razem z rękawiczką do aplikacji z tej samej firmy. Aplikacja jest dziecinnie prosta, jednak po niej samej produkt nie wygląda zbyt dobrze, dlatego przeczytałam cały internet w poszukiwaniu skutecznego sposobu na perfekcyjne nałożenie samoopalacza bez smug.
Przed smarowaniem zawsze robię peeling całego ciała- najlepiej sprawdza mi się peeling z kawy, nigdy nie używam przed samoopalaczem peelingów olejowych. Zacznę od tego, ze moim zdaniem rękawiczka (ta czy z innej firmy) jest niezbędna do nałożenia produktu- nie wyobrażam sobie smarowania ciała ręcznikiem papierowym, dłonią (kto by to doszorował i kiedy?) lub czymś innym.
Mus wyciskam zawsze na rękawiczkę i smaruję ciało posuwistymi ruchami raz przy razie. Kiedy już skończę aplikację ścigam rękawiczkę i sięgam po balsam do ciała, obojętnie jaki- stosuję różne, zależy, jaki akurat mam pod ręką i wyciskam małą pompkę na dłoń, następnie nakładam produkt na najbardziej newralgiczne miejsca- czyli smaruje stopy, okolice kostek i dół łydek, zewnętrzne części dłoni (także przestrzenie pomiędzy palcami) i nadgarstki, łokcie i kolana, ogólnie "problemowe" miejsca, mające załamania. Potem usuwam ewentualny nadmiar musu z wnętrza dłoni wacikiem z płynem micelarnym lub chusteczką nawilżającą, zawsze szoruję dłonie, bo mimo, że wydaje mi się, że nie mam na nich produktu on zawsze tam jest. Tak nasmarowana idę spać (samoopalacz ST Moritz nie brudzi pościeli ani piżamy). Rano biorę prysznic, zmywam nadmiar musu (na dłoń nakładam olejek pod prysznic i myję całe ciało, nie używam gąbki).
Po takim zabiegu opalenizna jest równa, wygląda bardzo naturalnie, nie jestem żółta- mam odcień medium. Jestem bardzo zadowolona z efektu, jaki osiągam po posmarowaniu. Malo kto wie, ze używam samoopalacza- wszyscy myślą, ze się opalam w solarium lub latem na plaży.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie