Od aż tak kosztownych kosmetyków oczekuję działania wybitnego – zwłaszcza na swojej niełatwej cerze, ale tym razem efekt był przeciętny
Jakiś czas temu zlitowała się nade mną zamożna Znajoma, i po przyłapaniu mnie na wgapianiu się w Jej łazience w charakterystyczny ciemny słoiczek kremu D’alchemy, po prostu mi go podarowała, mój opór kwitując, że „i tak u Niej się nie sprawdził, nie będzie go używać, a ja przecież coś tam piszę o kosmetykach”.
Krem (pół słoiczka kremu) zatem przetestowałam, spisałam uwagi, a teraz wygmerałam je z czeluści komputerowej buchalterii, i w końcu publikuję. Niewątpliwie „coś tam”.
Specyfiki D’alchemy uchodzą za niszowe, i ekskluzywne, powszechnie budząc zachwyt, więc taki prezent bardzo mnie ucieszył, tym bardziej, że moja cera nie jest łatwa w pielęgnacji. Choć metrykalnie zaawansowana (40+), to mieszana, ze skłonnością do okresowych rzutów pojedynczych, trądzikowych niedoskonałości, zaś krem przeznaczony jest właśnie do takowej. Wręcz nawet do tłustej. Czad, czad, ucieszyłam się, choć miałam w tyle głowy porady Dermatologów, że kremy naturalne najlepiej nadają się jednak do cery zdrowej, a moja stwarza problemy, więc po zużyciu, biorąc poprawkę na ów fakt, po prostu nie mogę ocenić go niżej niż na 3 gwiazdki.
Po kolei.
Słoiczek z ciemnego szkła jest dla kremu „zdrowy”, zapobiegając jego szybszemu zepsuciu (plus), do tego elegancko skromny, z ładną czcionką (plus).
Za cenę kremu (od 150 do 200 zł za 50 ml), o której już wspomniałam – minus ogromny, choć z drugiej strony nie jestem ani farmaceutą, ani chemikiem, i nie znam się, czy aby jednak jej wysokość nie jest uzasadniona i uwarunkowana kosztami wysokogatunkowych składników oraz wyspecjalizowanego hi-techu produkcji. Ale doskonałe gatunkowo dermokosmetyki można wciąż jeszcze kupić za mniej, niż 100 zł, więc… minus za tę nieszczęsną cenę.
Za aplikację… hm… minusu oczywiście nie wystawiam, ale nad plusem się jednak zawahałam, gdyż krem jest przyjemny w dotyku, choć zwarty i jakiejś tam minimalnej acz zmarszczkogennej siły wmasowanie go u mnie wymagało.
Bonusem kremu jest prześliczny, owocowo-kwiatowy, perfumeryjny aromat, choć jego intensywność również stanowi zaletę nieoczywistą. Jestem przewrażliwiona na zapachy, i mi nie przeszkadzały ani jego akordy, ani moc, natomiast Wielbicielki li tylko woni źródlanej wody w kremach, powinny mieć tę cechę na uwadze.
Natomiast co do działania – nie minus, ale bynajmniej nie 5 gwiazdek.
Krem ma faktycznie właściwości matujące, które u mnie dały radę przez jakieś maksymalnie 4 godziny, a ponieważ przez pandemię całkowicie odstawiłam puder, po tym czasie posiłkowałam się matującą bibułką. Krem z pewnością dobrze nawilżał mi cerę, gdyż zniknął duży u mnie problem suchych skórek – zwłaszcza na nosie, i po 2 dniach stosowania ukoił u mnie kilka naprawdę malutkich, w zasadzie niemal niewidocznych wyprysków (znikły pozostawione w spokoju), ale jednego większego, i bardzo zauważalnego – już nie, a ponadto miałam wrażenie, że pod wpływem kremu (pomimo stosowania ściągającej leczniczej maści na noc), krosta zmniejszona rano, w ciągu dnia się mocno zaogniała. No cóż – stosowałam i znam kremy, które radzą sobie z takim paskudztwem (ściągają, zmniejszają i rozjaśniają) już po 1-2 dniach.
Z tego też względu nie wrócę już do kosmetyku, który u mnie się nie sprawdził, mimo że rekomendowany był, jako odpowiedni także dla mieszanej lub tłustej cery, i trochę wyrażam nawet żal, bo po takiej cenie powinien działać super – pomimo przeciwności (czyli niedoskonałości), a wręcz tym bardziej wobec ich pojawienia się.
Znajoma tylko kiwała głową po tym moim teście.
Zalety:
- skład – naturalny – ekstrakty i hydrolaty roślinne,
- efekt – dobrze nawilżona cera, jak na krem naturalny dobrze zmatowiona (do 4 godzin na mojej cerze mieszanej i niełatwej) ze zniwelowanymi drobnymi niedoskonałościami, przy czym już z istniejącymi większymi, u mnie krem sobie dobrze nie radził,
- wydajność – bardzo dobra,
- wchłanialność – dość dobra, zważywszy że to kosmetyk naturalny (matuje do 4 godzin mieszaną cerę 40+),
- zapach – śliczny – owocowo-kwiatowy, perfumeryjny, uwaga – dość intensywny (mnie nie raził, choć jestem nadwrażliwcem na zapachy),
- opakowanie – słoiczek z ciemnego szkła, elegancki, skromny, z ładną czcionką
Wady:
- za słabe działanie kojące i niwelujące większe niedoskonałości,
- konsystencja – krem jest niby gładki i przyjemny w dotyku, ale zwarty i wymaga mocnego wmasowywania,
- cena – zaporowa – od 150 do 200 zł za 50 ml (ja pół słoiczka kremu dostałam od Znajomej na zasadzie „nadawania drugiego życia”, kremowi, którego już nie chciała używać)
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie