Balsam ten kupiłam na promocji 2+1 na wszystkie produkty Unilever w Hebe. Wzięłam go wtedy wraz z drugim takim balsamem w spray'u, ale z awokado, który nawiasem mówiąc oddałam mamie po dwóch użyciach, bo zapach mi nie przypadł do gustu, tak też jego recenzji nie napiszę. Produktem za 1 grosz był żel pod prysznic, również Dove, którego już recenzowałam. Balsam kosztował mnie 18 złotych z groszem za 190 ml na mini promocji.
Jeśli czytacie moje recenzje, a szczególnie te dotyczące kosmetyków do ciała, to wiecie, że mam bardzo pomieszaną skórę. Trochę sucha, trochę normalna, trochę tłusta... Zależy od danej partii. Zazwyczaj nie aplikuję balsamów na dosłownie całe ciało, bo po prostu nie muszę. Skupiam się głównie na całych nogach, całych rękach i pośladkach, gdzie łatwo pojawia się ściągnięcie, a nawet biały nalot od suchości. A jeśli chodzi o moje wymagania wobec takich produktów, to są proste - po pierwsze: musi się szybko wchłaniać, po drugie: nie może zostawiać tłustej warstwy, po trzecie: musi oczywiście dobrze nawilżać. Niestety zawiodłam się już przy pierwszym użyciu... Producent obiecał, że jest to balsam ''non-greasy'', a właśnie to mnie w nim najbardziej wkurzało. Pozostawia na skórze tłustą warstwę, która sprawia, że wszystko zaczyna mnie swędzić. Na początku sprawiał wrażenie wchłaniającego się całkowicie, bo dosłownie znikał pod palcami podczas rozprowadzania. Jednak chwilę później, dotykając ciało, czułam na sobie tłusty film. Naprawdę nie lubię tego uczucia. Wydaje mi się, że tylko część tego co nałożyłyśmy wchłania się w skórę, a reszta pozostaje na niej. Tłusta warstwa to w sumie jedyna wada tego kosmetyku, ale na tyle drażniąca, że znacznie obniża mu ocenę. Jeżeli chodzi o nawilżenie, to jest dobre i tyle. Skóra robi się miękka, gładka i rozświetlona, ale przecież większość balsamów daje taki efekt - nawet te tańsze. Nie używałam go codziennie, ponieważ nie jest on jedynym produktem nawilżającym do ciała jaki posiadam w domu (chyba nigdy nie mam po jednym kosmetyku z każdej kategorii :D), więc nie wiem jakie wtedy daje efekty, ale podejrzewam, że szału nie robi. No i to tyle o jego działaniu. Średniaczek jakich dużo.
Konsystencja przypomina bardziej rzadkie mleczko niż balsam, bo balsam to kojarzy mi się z gęstym produktem. Bez problemu spływa po skórze po spryskaniu. Oczywiście angielska nazwa to ''body lotion'', z czego ''lotion'' to mleczko, choć nazwa jako całość może być tłumaczona zarówno na balsam, jak i mleczko... Dobra, nieważne :D. W każdym razie jest on rzadki.
Zapach nie przypadł mi do gustu. Jest intensywny i słodki, ale jednocześnie mdły i sztuczny... To nie jest kokos, którego znam. Męczy, oj męczy...
Opakowanie to aluminiowa butelka z plastikowym przyciskiem spray'u, który łatwym przekręceniem można zablokować, a sprawdza się to przy transportowaniu, np. w walizce. Mamy wtedy pewność, że przycisk spray'u nie zostanie przyciśnięty przez inny przedmiot. No ale umówmy się... Rzadko widzimy balsamy w takiej formie, prawda? Coś fajnego, coś nowego. Rzeczywiście balsamowanie przebiega jakby szybciej. Spryskanie ciała i rozprowadzenie - to wszystko. Podoba mi się to. Jedynie dźwięk, który wydaje spray jest komiczny :D. Moja mama skojarzyła go sobie z drukarką. To trzeba kupić i samemu usłyszeć. Szata graficzna jak na Dove przystało jest prosta, co bardzo lubię. Troszkę przyciągnęło mnie te połączenie kolorystyczne - biały z brązowym - nie ukrywam. Pojemność to 190ml, ale że jest to spray, to wydajność jest niczym balsamu o pojemności 400ml.
Zalety:
- Regularna cena (około 20 złotych) jest nawet adekwatna do wydajności, jeśli oczywiście sam produkt przypadnie do gustu
- Dobrze nawilża
- Forma spray'u
- Konsystencja
- Wydajność
- Solidne i ładne opakowanie
Wady:
- Pozostawia na skórze tłustą, niekomfortową warstwę
- Mdły i sztuczny zapach kokosa
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie