Serię Soraya #Foodie znam od jakiegoś czasu. Pierwsze ich produkty kupiłam dlatego, że bardzo ciekawiło mnie, czy te cudowne zapachy w kremach czy balsamach faktycznie będą tak cudowne jak nam obiecuje producent. Wypróbowałam już kilka ich propozycji i moje zdanie o nich jest naprawdę bardzo słabe, ale jak widać wciąż się łudzę i sprawdzam, czy może sprawdzi mi się coś kolejnego od nich. Tyma razem w szale zakupów postawiłam na balsam o zapachu awokado, które bardzo lubię, ale w formie guacamole czy innej pasty, więc chciałam swoją sympatię przerzucić także na pielęgnację, no i mam efekty...
Skład zdecydowanie nie jest najmocniejszą stroną tego kosmetyku. Bardzo wysoko mamy tutaj parafinę, która raczej oblepia naszą skórę, niżeli ją nawilża czy odżywia. Jest też gliceryna, więc tutaj nie jest aż tak źle, bo jest to tłusty emolient, więc ma właśnie stanowić tę warstwę ochronną czy regenerującą ciało. Nie zapomniano tutaj o olejku z awokado, który może nie znajduje się tutaj jakoś wysoko, ale jest. Działa on natłuszczająco, odżywczo, ochronnie oraz regenerująco i nadaje się do pielęgnacji skóry wrażliwej i bardzo suchej.
Balsam zamknięty w plastikowej tubce w kolorze jasnej, trawiastej wręcz zieleni. W centralnej części umieszczono grafikę przeciętego na pół awokado. Na opakowaniu znajduje się także logo firmy i serii, oraz nawa kosmetyku, jego skład, właściwości i krótki opis informacyjny. Sam balsam ma jasnozielony odcień i typowo kremową konsystencję, ja akurat taką lubię. Jego najgorszym punktem jest zdecydowanie zapach, bo moim zdaniem jest to niemiłosierny smród. Nie jestem jakoś szczególnie wrażliwa na zapachy, zaś za samą nutą awokado przepadam, ale tu było to nie do wytrzymania. Szczerze mówiąc miałam odruch wymiotny podczas stosowania tego produktu i całe szczęście, że ten zapach jest ulotny. Mimo wszystko był na tyle drażniący, że uniemożliwił mi zużycie balsamu do samego końca, gdzieś w 3/4 opakowania musiałam zakończyć jego stosowanie i wyrzucić go do kosza, bo pomimo szczerych chęci już dłużej bym nie wytrzymała.
Kosmetyk stosowałam przez 3 tygodnie co wieczór na oczyszczoną skórę. Pomijając już te tragiczną sytuację związaną z okrutnym smrodem produktu, to kremowa konsystencja umożliwiała łatwą i przyjemną aplikację balsamu. Jeżeli chodzi o efekty, to tutaj też szału nie ma, właściwie to nie ma w tej kwestii ani jednego pozytywnego aspektu. Z moją skórą podczas stosowania produktu nie zadziało się nic pozytywnego, dawno nie byłam tak zawiedziona podczas stosowania jakiegokolwiek kosmetyku do ciała. Tragedia straszna, ani nie ma tutaj nawilżenia, ani regeneracji, ani odżywienia, a już tym bardziej tego superodżywienia, o którym gwarantuje sam producent już nawet w nazwie swojego kosmetyku.
Nie no, stosowanie tego balsamu to była taka tragedia, że aż jest mi zwyczajnie przykro. Po raz kolejny seria #Foodie mnie zawiodła i mam nadzieję, że ktoś mnie powstrzyma, gdy po raz kolejny z niewiadomych powodów zdecyduje się na przetestowanie czegoś jeszcze od niej, bo może tym razem będzie lepiej. Nie polecam nikomu.
Wady:
- Zapach, a właściwie smród
- Nie nawilża
- Nie odżywia
- Nie regeneruje skóry
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie