Liz Earle Brightening Treatment Mask Maska rozświetlająca

Maska mnie nie zachwyciła swoim działaniem a zawiodła opakowaniem. Zapowiadało się świetnie - ładne opakowanie z pompką, zawartość glinki i składników nawilżających. Plus entuzjastyczne recenzje w internecie. Zapach ziołowy, kamforowy, nie jest źle. Konsystencja dziwnie śliska, maska przy nakładaniu jakby uciekała z rąk pomiędzy palce, tak, że nie da się nałożyć jej grubszą warstwą. Zauważyłam na filmikach z recenzjami, że inni nakładają ją cienką warstwą, więc stwierdziłam, że tak ma być, w sumie to ekonomicznie. Po 2 minutach część maski wchłania się - jeśli zostawimy na dłużej wchłonie się cała, jak krem. Działanie - czuć pieczenie po kamforze, ale nie jest to nieprzyjemne. Skóra po niej jest nawilżona, ale nie ma uczucia obciązania, przekarmienia. Rozświetlenie? Raczej nie. Jest wyrównany koloryt, zaczerwienienia znikają, ale to mało spektakularne. Fajnie, że maski można używać często, w ciężkie poranki w sumie ładnie pobudza skórę. Moja ocena może wynikać z tego, że używam złuszczających kosmetyków z kwasami, więc moja cera nie jest poszarzała, na pewno na takiej efekt byłby bardziej widoczny. Największy minus - opakowanie. Po 2-3 uzyciach przestało pompować. Niemożliwe, żebym zużyła 50ml! Nie bez trudu rozcięłam opakowanie, które w środku ma jeszcze jeden pojemniczek, który zassał się i nie pozwalał pompować. Wydostałam wszystko do słoiczka i używam dalej. Uwaga - kiedy trochę postoi lubi się z niej oddzielać olej, trzeba wymieszać. Maska kosztuje prawie 100zł, za taką cenę można wymagać, żeby wszystko działało i miało dobrą konsystencję.