Nie jest zły, ale nie wrócę do niego.
Bardzo lubię kosmetyki Clochee, dlatego gdy otrzymałam ten krem, byłam zachwycona - do pierwszego użycia, które spowodowało, że miałam ochotę rzucić ten krem w cholerę i jak najszybciej o nim zapomnieć.
Dlaczego? Ano dlatego, że ściągał mnie przeokrutnie! Z serum pod spodem było nieco lepiej, ale nadal słabo i bez fajerwerków.
Odłożyłam go i zaczęłam krem Eye Latte z Bioupu, w końcu jednak wróciłam do Clochee - zima i mrozy minęły, ogrzewanie w mieszkaniu przestało działać na pełnych obrotach i moja skóra przestała być aż tak wymagająca.
I choć nadal nie uważam tego kremu ani za ideał, ani za totalny bubel, to jednak nie wrócę do niego, ponieważ za dużo z nim zachodu - a ja nie lubię takich kosmetyków.
Jaki jest Lumi Eye?
+ Ładnie zapakowany - buteleczka z pompką typu airless, uwielbiam takie rozwiązania - jest higienicznie i przy tym można wykorzystać kosmetyk do ostatniej kropli.
+ Lekka formuła - łatwo go wklepać, szybko się wchłania i stanowi dobrą bazę pod korektor.
+ Beżowy kolor z mnóstwem rozświetlających drobinek - na mojej ciemnej karnacji wygląda to świetnie, spojrzenie jest promienne, a cienie optycznie ukryte.
+ Dobry, naturalny skład.
+ Niezła wydajność i przystępna cena.
+ Nie uczulił mnie.
Minusy?
Zapach - choć przepiękny i bardzo przyjemny, to jednak dosyć mocny - a to KREM POD OCZY!
Lubię, gdy pielęgnacja pachnie, ale jednak krem pod oczy powinien mieć aromat nieco bardziej subtelny (lub być wręcz bezzapachowy).
Dalej - w miesiącach zimowych nie dawał absolutnie rady, ściągał, niemal nie nawilżał i powodował dyskomfort.
Gdy zrobiło się ciepło, to już było lepiej - ale dla mnie to jasny sygnał, że ten specyfik nie sprawdzi się w przypadku mocno przesuszonej i podrażnionej skóry.
Zużyłam go w duecie z serum, czasami aplikując go solo - zapewniał lekkie, ale odczuwalne nawilżenie, delikatnie wygładzał i zmiękczał.
Wpływu na zmarszczki mimiczne, których mam niewiele, nie zauważyłam - nie zrobił również nic z cieniami pod oczami.
Ot, taki lekki, przyjemny kremik, którego główną atrakcją są drobinki, beżowy kolor i przyjemny, choć w tym przypadku zbędny zapach.
Ogólnie rzecz biorąc - to nie dla mnie. Zużyłam, ale więcej do niego nie wrócę. Mam jasno sprecyzowane wymagania w stosunku do kremów pod oczy i Clochee niestety ich nie spełnia - gdybym chciała samego nawilżenia, to kupiłabym Nacomi, który jest zresztą tańszy od Clochee ;).
To taki leciutki nawilżacz z bajeranckim rozświetleniem, dobry dla młodziutkiej i niewymagającej skóry - jednak ja, 30tka z AZS i suchą jak pieprz cerą szukam czegoś innego.
Niestety, ale nie polecam - mimo mojej ogromnej sympatii do marki.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie