Bielenda Skin Protect, Krem ochronny normalizująco-matujący SPF 50 

Na początku byłam zachwycona tym kremem, ale zachwyt minął bardzo szybko. Sam krem ma bardzo przyjemną konsystencję lekkiej śmietanki, zapach jest neutralny i dość delikatny jak na kosmetyki perfumowane. Rozprowadza się po twarzy bardzo łatwo i szybko się wchłania, więc nie ma trudności z nałożeniem przepisowej ilości. Problem zaczyna się jednak właśnie tuż po nałożeniu, bo gdy zbyt długo rozprowadza się go po skórze, zaczyna się wałkować. Tak samo w ciągu dnia - trzeba uważać, żeby nie dotknąć twarzy, bo mogą się pojawić zrolowane drobinki. Oczywiście roluje się pod okularami i przy włosach. Przypuszczam, że to od składnika matującego, który producent mógł sobie darować, bo krem wcale nie matuje, za to zostawia uczucie ściągniętej skóry (a zresztą w nazwie jest też określenie "normalizujący" - no taki na pewno nie jest). Dodatkowo na koniec dnia migruje do oczu i mocno je podrażnia. Udaje mi się uniknąć takiego mocnego wałkowania, gdy nałożę go na bogaty krem czy np. serum z lipidami, więc ostatecznie jakoś zużyję zapas, bo niestety w promocji kupiłam kilka sztuk...

Gdy otworzyłam ten krem, zaskoczył mnie jego kolor - pastelowa zieleń. Na początku się ucieszyłam, bo pomyślałam, że to pomoże skorygować czerwień mojej twarzy. Niestety krem słabo się rozprowadza, zostawiając smugi na twarzy, które zastygają. Mało tego, okropnie się warzy. Nawet jeśli pielęgnacja nie zwarzy tego kremu od razu, to po kilku godzinach sam się roluje - czy to w okolicach nosa od pocierania okularów, albo jeśli człowiek dotknie twarzy.