Maska w płachcie od Marion wpadła do mojego wirtualnego koszyka, ponieważ brakowało mi paru groszy do darmowej przesyłki, a ta kosztowała niewiele. Poza tym zaintrygowały mnie te warzywka.
Takie maski traktuję jako odskocznię i chwilę relaksu, bo w efekt anti-age po jednorazowej przygodzie nie wierzę. Cerę mam tłustą, z widocznymi porami i skłonną do niedoskonałości, ale również po 30tce, więc nie samymi oczyszczającymi produktami żyje.
Zacznę od samej płachty, która wykonana jest z białej, miękkiej i elastycznej tkaniny. Dzięki temu świetnie dopasowała się do mojej twarzy. Otwory na oczy, nos i usta wycięte zostały idealnie dla mnie, więc ja mogę powiedzieć, że maska została skrojona na moją twarz. A to spowodowało, że cały zabieg przebiegł przyjemnie, bo nie musiałam cały czas pilnować tkaniny.
Serum jest lekko żelowe, przezroczyste i bezbarwne. Jest go sporo, więc po zdjęciu tkaniny dołożyłam je jeszcze na twarz, szyję i dekolt. Nie wyobrażam sobie wrzucić zużytej płachty do saszetki i nałożenia tego na drugi dzień. Takie produkty zużywam na raz, ewentualnie zostawiam na rano i traktuję, jako serum pod krem.
Esencja pachnie owocowo i soczyście, przypomina mi napój multiwitaminę. Chociaż bałam się trochę zupy pomidorowej. ;-)
Maska przyjemnie chłodziła podczas aplikacji. Nie dała żadnych negatywnych efektów, jeśli chodzi o podrażnienie, pieczenie czy stany alergiczne. Po wyznaczonym czasie materiał dalej jest wilgotny, więc można odrobinę go przeciągnąć. Po zdjęciu płachty byłam naprawdę miło zaskoczona, ponieważ cera była cudownie odświeżona, a dzięki temu promienna i rozświetlona. Mięciutka, o wyrównanym kolorycie i optymalnie nawilżona. Na drugi dzień efekt był równie widoczny, chociaż musiałam przyłożyć się do nawilżenia, bo niestety czułam nieprzyjemne ściągnięcie, za co winię alkohol denaturowany wysoko w składzie.
Jeszcze w kwestiach technicznych wspomnę, że serum dość fajnie się wchłania i nie oblepia nieprzyjemnie cery. Ja po chwili i tak zamykam to treściwym kremem albo olejem, a potem idę spać. Maska nie zapchała mojej problematycznej skóry, więc tutaj jest wszystko ok.
Skład mocno średni, bo już na 5 miejscu znajduje się wspomniany alkohol (niezależnie od funkcji, to dalej alkohol). Jest też mikroplastik, EDTA, fenoksyetanol. Nie jest idealnie, ale dla równowagi mamy również glicerynę, ekstrakt z pomidora, pullulan (powstaje w wyniku fermentacji grzybów, a odpowiada za ograniczenie odparowania wody z naskórka, regeneruje, chroni przed zanieczyszczeniami środowiska, wspiera syntezę kolagenu - działa przeciwzmarszczkowo), pantenol, ekstrakt z dyni zwyczajnej.
Maseczka znajduje się w standardowej saszetce o skromnych gabarytach, bo po co tworzyć wielki odpad. Opakowanie jest wstępnie nacięte i łatwo się otwiera. Grafika kolorowa, rysunkowa, ale estetyczna.
Cena niziutka, dostępność różna. Ale chociaż efekt odświeżonej i promiennej cery bardzo mi się podobał, to jednak wolę unikać alkoholu, który w takim produkcie jest zbędny, a jednak zabiera odrobinę z zadowalającego efektu.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie