FaceBoom Boombastic, Nawilżająco-rewitalizująca krio maska w płacie 

Ta maska w płacie została stworzona, aby szybko przywrócić skórze blask i witalność. Dzięki zawartości naturalnych ekstraktów, intensywnie nawilża i odżywia cerę. Zalety: Szybki efekt odświeżenia i nawilżenia Łatwa w użyciu, idealna przed ważnym wyjściem Wegańska formuła z naturalnymi składnikami Czy warto? Tak, zwłaszcza gdy potrzebujesz natychmiastowego efektu odświeżenia i rozświetlenia skóry.

W codziennej pielęgnacji naprawdę bardzo lubię stosować wszelkiego rodzaju maseczki o różnych formach, jednak to chyba po te w wersji płachty sięgam najczęściej. Moja cera z natury jest dość sucha, wrażliwa oraz reaktywna, dlatego najczęściej wybieram dla siebie wszelkiego rodzaju propozycje obiecujące nawilżenie. Tym razem wybrałam dla siebie maseczkę od marki FaceBoom. Nie jest to producent, po którego kosmetyki sięgam jakoś wybitnie często, jednak nie zmienia to faktu, że byłam naprawdę bardzo ciekawa tej konkretnej maski, którą udało mi się zakupić będąc w drogerii Rossmann. Kosmetyk zamknięty został w opakowaniu w formie saszetki utrzymanej w odcieniach bardzo jasnego, pastelowego różu oraz bieli. Na opakowaniu umieszczone zostały wszelkiego rodzaju najważniejsze informacje na temat kosmetyku, takie jak jego nazwa, logo producenta, skład, najważniejsze właściwości czy opis. Cena regularna maseczki wynosi około trzynastu złotych. Produkt posiada formę płachty. Jest ona dość dobrze skrojona i ma uniwersalny kształt, natomiast posiada w sobie nie za duże esencji, przez co szybko staje się sucha na buzi. Pachnie naprawdę bardzo intensywnie i słodko, niczym cukierki owocowe. Samo działanie pielęgnacyjne kosmetyku oceniłabym jako dobre ale bez szczególnych rewelacji. Maseczka dość dobrze nawilża naszą skórę. Sprawia, że staje się ona bardziej miękka i uelastyczniona. Nie posiada działania łagodzącego czy kojącego. Delikatnie rozświetla. Wydaje mi się jednak, że nie będzie to kosmetyk przeznaczony do pielęgnacji skóry bardzo wymagającej bądź niezwykle suchej. Maseczka od marki FaceBoom zrobiła na mnie dobre wrażenie, ale nie mogę powiedzieć, że należy ona do moich ulubionych produktów z tej kategorii. Przede wszystkim na w sobie dość mało esencji, zaś jej zapach jest bardzo charakterystyczny oraz cukierkowy. Wydaje mi się jednak, że mogę polecić ten produkt.

Maseczkę zamówiłam w oficjalnym sklepie internetowym marki Bielenda. Produkt znajduje się w klasycznej saszetce w cukierkowej szacie graficznej. Kolorystyki nie oceniam (to kwestia gustu), jednak osobiście poczyniłabym pewne zmiany, żeby tekst był bardziej czytelny - obecnie skład i typy skóry zapisano białymi literami na jasnoróżowym tle, przez co trudniej je odczytać. Opakowanie wymaga uwagi ze względu na jeszcze jedną kwestię. Rzecz w tym, że ta maseczka ma identyczne opakowanie jak druga wersja z serii FaceBoom Boombastic. Różnica o tyle ważna, że drugi wariant przeznaczony jest do zupełnie innego typu cery (cer tłustych i z niedoskonałościami), ma inne działanie (balansująco-wyciszające) i inne składniki aktywne, a akurat te najważniejsze informacje pozwalające je rozróżnić są najmniej czytelne. Bardzo łatwo się pomylić - moim zdaniem producent tego nie przemyślał. Marka zadbała za to o nasze dobre samopoczucie, zamieszczając w opisie pretensjonalne teksty (oczywiście charakterystycznie dla serii w pierwszej osobie) takie jak np. "posiadam chłodzącą formułę, która błyskawicznie dynamizuje skórę", "cera będzie surrealistycznie piękna" i - uwaga - "Jestem eksplozywna". Dlaczego maseczka miałaby być eksplozywna, nie wiem i chyba wolę nie wiedzieć, co autor miał na myśli. Zgodnie z zaleceniem najpierw włożyłam maseczkę na 5 minut do zamrażarki, po czym planowałam rozłożyć ją na twarzy. Ostatecznie jednak przed nałożeniem na twarz odczekałam dłuższą chwilę, ponieważ nie wydało mi się bezpieczne nakładanie aż tak zimnej płachty w wysokie temperatury. Maseczkę trzymałam na twarzy przez 15 minut. Dość duża płachta jest stosunkowo lekka, mimo że mocno nasączona płynem. Z wyjątkiem fragmentów (np. przy nosie) przylega wzorowo, nie spływa z twarzy. Jedyną trudnością okazało się jej rozkładanie, ponieważ po tych kilku minutach w zamrażarce w niektórych miejscach się posklejała i wydawało się, że rozerwie się nie tam, gdzie potrzeba. Zapach jest chemiczny i nie w moim guście. Uzupełniono go o syntetyczne słodkie nuty mające chyba tę specyficzną metaliczną woń zatuszować. Ostateczny efekt jest jednak osobliwy i mnie kojarzy się z gabinetem dentystycznym. Być może celem było skojarzenie z laboratorium, co sugerowałyby symbole przedstawione na opakowaniu, jednak jeśli takie było zamierzenie, to nie zakończyło się sukcesem. Najbardziej odczuwalnym efektem było chłodzenie, przy czym nie jestem pewna, czy to zasługa formuły kosmetyku, czy raczej lodówki i każda maseczka (nawet nie "krio") po przetrzymaniu w zamrażarce by tak zadziałała - bez względu na powód muszę jednak przyznać, że efekt był długotrwały. Skóra była przyjemna w dotyku, zmiękczona i nawilżona, choć żadnego blasku nie dostrzegłam. Co ważne, nie musiałam niczego zmywać. Wmasowałam pozostałości i po dłuższej chwili wszystko ładnie samo się wchłonęło. Zero kleistości. Byłabym skłonna postawić jej najwyższą ocenę, gdyby nie pieczenie w bardziej uwrażliwionych miejscach. Przeanalizowałam skład i o ile na pierwszych miejscach nie dostrzegłam nic niepokojącego, to pod koniec z zaskoczeniem odkryłam "Alcohol", który stoi "Silica" a przed "Menthyl Lactate" (niestety przy przeglądaniu składu przed zakupem mi umknął). Figuruje daleko w składzie, więc raczej nie powinien tak zadziałać, jednak z powodu pieczenia wolę nie ryzykować i do recenzowanej maseczki nie powrócę.