Krem znajduje się w kartoniku z biało-zielonym designem charakterystycznym dla lini Bright Reveal, wewnątrz znajdziemy plastikową tubkę z nakrętka z taką samą grafiką. Rok temu miałam przyjemność testować spf z tej serii, tylko ten biały, tym razem postanowiłam sprawdzić ten "cały na beżowo." Bo dalej poszukuję świętego Graala pielęgnacji przeciwsłonecznej, który nie zostawi mnie białej jak duch ani świecącej jak latarnia morska. Zacznę może od tego, że mam skórę suchą, wrażliwą i dramatyczną jak bohaterka telenoweli („Ałć! Krem mnie podrażnił! On nie kocha mnie naprawdę!”). Moja cera reaguje na wszystko- od zimnego powietrza, przez złe decyzje życiowe, aż po przypadkowe spojrzenie na skład kosmetyku. Jeśli chodzi o konsystencję, to jest lekka i kremowa. Po wyciśnięciu z tubki wygląda jakby chciał być podkładem, ale przypomniał sobie, że ma misję ochronną. Rozsmarowuje się gładko, jakby przepraszał cię za wszystkie poprzednie filtry, które zostawiały cię szarą, białą albo pomarańczową. Nie uświadczysz żadnego „szur szur” na suchych skórkach, żadnych smug przypominających ślady opon na pustyni. Moja cera wypiła go szybciej niż ja poranną kawę. Co do koloru, to miał być chyba odcieniem „uniwersalnym”, który w teorii pasuje wszystkim, a w praktyce... no cóż, nie jestem pewna, czy pasowałby mojej cioci Grażynie w styczniu. Ale na mojej twarzy? Lekki glow, jakbym wypiła 2 litry wody i przestała się stresować (czyli totalne science fiction). Moja wrażliwa skóra bardzo dobrze na niego zareagowała. Brak pieczenia, swędzenia, łzawienia, dymu unoszącego się z twarzy. Zero dramy. Dla mojej nadwrażliwej skóry – to jak wakacje w ciszy i spokoju. Aż się wzruszyłam. Produkt nie obiecuje bycia kremem nawilżającym, ale daje miły, lekko mokry glow – jakby skóra dostała szklankę wody z cytryną. Nie ściąga, nie napina, nie zostawia suchych placków. Mam cerę jak influencerka o 7:00 rano na Bali, tuż po jodze, przed zjedzeniem awokado na toście. Lekko się po nim błyszczę, ale tak z klasą – jakby to był celowy „glow”, a nie pot spowodowany próbą ogarnięcia życia. Filtr ładnie się stapia z kolorem skóry, nic się nie waży, nic nie migruje. No i – uwaga – nie zapchał mnie, a to osiągnięcie na poziomie Oscara dla filmu z budżetem zero złotych. Dla suchej i wrażliwej skóry? Złoto w tubce. Nie robi dramy, nie zostawia śladów, nie gryzie, nie irytuje. Gdyby ten krem był człowiekiem, to byłby terapeutą: wspiera, nie ocenia, i jeszcze chroni przed szkodliwym promieniowaniem. Cena może być trochę zaporowa, ale warto dać mu kredyt zaufania.
Zalety:
- Daje glow, nie tłustość
- Nie podkreśla suchych skórek
- Zero białej maski
- Łagodny dla skóry wrażliwej
Wady:
- Troszkę boli portfel.
- Kolor „uniwersalny”... czyli nie dla każdego
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie